Archiwum Polityki

Złoto pustyni

[dla koneserów]

Aktualna wersja – bo tycząca wojny z Irakiem w roku 1991 – hollywoodzkiego filmu typu „cyniczni wojacy korzystają z historycznej okazji, by zdobyć łup prywatny, ale w finale budzi się w nich serce obywatelskie”. Tym razem jest ich czworo, wpadł im w ręce plan z oznaczeniem miejsca, w którym Saddam Husajn ukrył złoto zrabowane w Kuwejcie, i ruszają je odnaleźć, co im się oczywiście udaje, ale dopiero po półtorej godzinie strzelaniny, tortur zadawanych jednemu z nich przez siepaczy Saddama (ale udało się go uwolnić), przeszkód stawianych przez oficjalną żandarmerię armii USA (bo działają nielegalnie już po zawarciu zawieszenia broni) oraz przygód z wolnościowymi rebeliantami miejscowymi opierającymi się Husajnowi: od tych ostatnich usiłują się odseparować, bo niby co ich to obchodzi, niemniej na końcu odstępują zdobyty skarb, by uratować tych zagrożonych patriotów powstańców. Tak jest! I można w tym miejscu postawić pytanie, czy właściwymi cynikami są ci twardziele rzekomo amoralni, lecz postępujący zgodnie z budująco napisanym scenariuszem – czy też raczej, bardziej, o wiele więcej, producenci, autentyczni zimni dranie, którzy sprzedają ten sprawdzony schemat, udając, że ma on coś wspólnego z bieżącymi wypadkami światowymi. Co prawda przewijają się tu akcenty, które można traktować jako antywojenne: absurdalne masakry, oficer irakijski powątpiewający w intencje USA i przede wszystkim osobliwość, jakich zazwyczaj w filmach wojennych unikano: widok chirurgiczny organów ciała w samym wnętrzu rany postrzałowej. Ale efekciarska fotografia popisów wszelakiej broni palnej, wzruszający tłum prześladowanych ocalonych przez naszych oraz uroda dowódcy eskapady George’a Clooneya – następcy Clarka Gable, jak go się określa – przekonują, że Hollywood wykonał tu kolejną kalkulację sezonu.

Polityka 25.2000 (2250) z dnia 17.06.2000; Kultura; s. 51
Reklama