Archiwum Polityki

„Zamienię dyplom na pracę”

Gratuluję pomysłu na reportaż o losach młodych absolwentów wyższych uczelni (POLITYKA 22). Sama niedawno ukończyłam Akademię Ekonomiczną z ambicjami, marzeniami o ciekawej pracy, dającej możliwość rozwoju, godną pensję. W czasie studiów ciągle mówiono nam, jak bardzo jesteśmy pożądanymi personami na rynku pracy, jak potrzebni są ludzie wykształceni, znający języki. Po dwóch latach od skończenia studiów zadaję sobie pytanie, po co?

Patrząc na osoby z mojego rocznika widzę, że studia były potrzebne po to, aby w przypadku kobiet zostać sekretarką i robić prezesowi kawę, a w przypadku młodych mężczyzn zostać przedstawicielami handlowymi (sales manager hi! hi! hi!). Nie należę do osób, które przepraszają, że żyją, znam języki obce, jestem komunikatywna, można powiedzieć podręcznikowy kandydat do pracy. Ale niestety, nasz system nie przewiduje promowania osób zdolnych, wykształconych (patrz USA), u nas działa system „na wuja”. Gdy szukałam pracy pytano mnie głównie o doświadczenie zawodowe, a jakie może być po studiach dziennych, oprócz prac wakacyjnych. Gdy słyszę od p. premiera o potrzebie podwyższenia odsetka ludzi z wyższym wykształceniem w naszym społeczeństwie, zastanawiam się, czy on zdaje sobie sprawę, co ci ludzie mają zrobić ze sobą po studiach, skoro nie tworzy się miejsc pracy i tak naprawdę nie są pożądani na rynku pracy, jedynie jednostki.

(Imię i nazwisko do wiadomości redakcji)

 

Szeroko otwarłem oczy ze zdumienia. Czytam: „Dobry absolwent renomowanej szkoły już na starcie może wybierać w ofertach zaczynających się od 100 tys. dolarów rocznie”. Czy można prosić o nazwę uniwersytetu i choć jednej firmy w USA, która wyszła z taką ofertą?

Polityka 25.2000 (2250) z dnia 17.06.2000; Listy; s. 99
Reklama