Tę historyjkę Lopek Krukowski opowiedział Ludwikowi Sempolińskiemu. Pan Lunio opowiedział ją Hance Bielickiej. A ta opowiedziała ją Marii Sondej, spisującej wspomnienia gwiazdy. Było tak: Sztokholm, lata trzydzieste. Do psychiatry zgłasza się pacjent. Ponury jak nekrolog w plajtującej gazecie.
– Co panu jest? – pyta lekarz, chociaż zna odpowiedź.
– Depresja. Beznadzieja. Czarna rozpacz.
– Nie zamierzam truć pana chemią – uśmiechnął się doktor. – Właśnie występuje u nas sławny klaun Grock. Powiadam panu – można boki zrywać, kiedy walczy ze złośliwością przedmiotów martwych, naśladuje grę na różnych instrumentach, inscenizuje dowcipy. Niech pan wybierze się na jego popis. Depresja minie, świat poweseleje. Co, pójdzie pan?
– Nie – odparł pacjent. – Nie pójdę.
– Ale... ale dlaczego?
– Bo to ja jestem Grock.
Historyjka nie kryje w sobie cienia aluzji do cyrku, jaki oglądamy. Bez siatki ochronnej dla publiczności. Bardziej narażonej na nieszczęśliwe wypadki niż zawodowi akrobaci, etatowi faceci od rozpuku i zabawiania. Zresztą u nas wizyty u lekarza wyglądają inaczej. Opowiadają, że do gabinetu znanego specjalisty wsunął się dorodny, acz nieco sfatygowany men.
– Panie doktorze – zaczął – przemęczony jestem, dosłownie padam z nóg. Stworzyłem, zaraz sobie przypomnę, aha: stworzyłem niebo, stworzyłem ziemię, stworzyłem AWS...
– Panie przewodniczący – zatroskał się lekarz – doceniam pańską skromność. Słyszałem jednak, że chce pan jeszcze prezydencić.
– To chyba oczywiste: został mi przecież wolny kwadrans.
Nie zamierzam zapeszyć, ale ofiarny społecznik doczeka się pomnika. Wiem, co mówię.