Archiwum Polityki

Krzesło za kubeł

„Życiowa szansa”, teleturniej Polsat

W gazetowych zapowiedziach telewizyjnych „Życiowa szansa” określana jest jako nowy, wielki show z nagrodami. Moim zdaniem jednak jest to po prostu teleturniej z pretensjami do widowiska. Z widowiskiem w tym programie kojarzą mi się okryte czerwonym pluszem schody oraz kupa forsy (równy milion złotych) ułożona w spektakularnych ryzach. Forsę daje i zabiera, nawet kobietom, Krzysztof Ibisz. Banknoty z kapitalistycznym szelestem przesuwają się po stoliku, a niejeden widz odczuwa w tym momencie duchowy dyskomfort. Jest bowiem coś wyjątkowo nieeleganckiego i nowobogackiego w tak rozpasanym wyłożeniu banknotów na stół. Wielkie pieniądze bezwstydnie demonstrowane tracą swoją magiczną moc i przeistaczają się w mało wytworny, choć przecież nadal wartościowy papier. Epatowanie widza plikami banknotów wywołuje u niego emocje krótkotrwałe, a bywa, że pozostawia niesmak.

„Życiowa szansa” to ma być Las Vegas w telewizyjnym i rodzimym wydaniu. Zawodnicy nie tylko odpowiadają na pytania, ale także stawiają wygrane wcześniej pieniądze. W studiu, z założenia, powinna więc panować atmosfera hazardu i niemożliwego do zniesienia napięcia. Tymczasem jesteśmy u cioci na imieninach, gdzie w ramach rozrywki gra się w wista. Dobrze oddaje ten klimat zawołanie Ibisza do zawodnika: „Emocje mnie dopadły, a pan nic”. Krzysztof Ibisz wyraźnie nie jest zdecydowany, jaką rolę w tym teleturnieju chce odegrać, czy poczciwego bratanka, czy też twardego i bezwzględnego krupiera. Jednej jednak roli nie chce przyjąć na pewno, czyli Huberta Urbańskiego z „Milionerów”, teleturniejowego Wolanda z TVN. Aby się od niego zdecydowanie odciąć, nawet go nieudolnie parodiuje, co wcale nie jest śmieszne, a może oznaczać dowód słabości.

Polityka 25.2000 (2250) z dnia 17.06.2000; Tele Wizje; s. 103
Reklama