Archiwum Polityki

Autorytety

Są w polskiej kulturze twory dziwaczne, tak już jednak wrosłe w tradycję, że nikt nie zauważa ich wątpliwego sensu. Taki na przykład „autorytet moralny”. Zasadniczo słowo „autorytet” wywodzi się z łacińskiego auctoritas – godność, powaga. Można więc mieć autorytet, a nie być autorytetem; bo to jakby być godnością czy powagą. Ale dobrze, nie czepiajmy się – autorytet jako określenie osoby zakorzenił się w języku narodowym i oznacza personę mającą ogólnie uznawaną wiedzę w jakiejś dziedzinie, pozycję, wpływy... Dochodzi jednak przymiotnik „moralny”. Podkreślmy, bo innej gramatycznej możliwości nie ma, że nie chodzi w tym momencie o autorytet w sprawach moralności (choćby słynny wykładowca teologii moralnej), ale o autorytet wykazujący się moralnością osobistą. Wyklucza to znaczenie autorytetu w jakiejś dziedzinie. Pozostaje: ważna i znana osoba, która sprawuje się zgodnie z zasadami moralnymi. Lecz tutaj właśnie rozpoczynają się schody. Załóżmy nawet, że pojęcie osoby „ważnej i znanej” można jakoś zdefiniować (na przykład w oparciu o „Who’s Who” – kto tam figuruje zalicza się do VIP-ów, a kto nie, to nie). Gorzej z moralnym się sprawowaniem. Po pierwsze istnieje szereg wykładni moralności. Była na przykład moralność socjalistyczna. „Wszystko tu stare. Stare są hycle – od moralności socjalistycznej” – jak pisał Adam Ważyk w „Poemacie dla dorosłych”. Władysław Gomułka był ponad wszelkie wątpliwości człowiekiem znanym i żył wierny wartościom moralności socjalistycznej. Wzorcowy, definicyjny wręcz przykład „autorytetu moralnego”. Pomimo to jakoś go za takowy nie uznajemy, a nie uznawaliśmy i w jego czasach.

Polityka 25.2000 (2250) z dnia 17.06.2000; Stomma; s. 106
Reklama