Archiwum Polityki

Przyjaciel ofiar

Dla ofiar przestępstw i ich rodzin jest ognistym aniołem zesłanym, by pomagał pokrzywdzonym. Niektórzy sędziowie i policjanci nie znoszą go za wywieranie presji, nieprawnicze tyrady i demonstracje w sądach. Zarzucają sekciarski sposób działania. Od końca maja Krzysztof Orszagh pełni rolę rzecznika praw ofiar przestępstw na dwa sposoby: społecznie – jako prezes stowarzyszenia i urzędowo – jako doradca ministra.

Wykreował sam siebie – smutna twarz, garnitur, przenikliwy wzrok, dobitne słowa. Tak trzeba wyglądać, kiedy się mówi w imieniu innych o sprawiedliwości, uczuciach, zbrodni i karze. Cztery lata temu o Orszaghu nie słyszał nikt oprócz klientów jego warszawskiej firmy Abigel, zajmującej się produkcją i kolportażem krzyżówek, organizowaniem kolonii dla dzieci i usługami ksero. W styczniu 1996 r. w mieszkaniu wynajmowanym przez firmę zamordowano kijem bejsbolowym Jolantę Brzozowską – szwagierkę i asystentkę Orszagha. W sierpniu 1996 r. Orszagh pierwszy raz w życiu zaistniał publicznie jako szef Stowarzyszenia Przeciwko Zbrodni (SPZ), które założyli z żoną.

Po swoim pierwszym kontakcie z policją i prokuraturą uznałem, że organizacja skupiająca osoby pokrzywdzone z całą pewnością jest pożądana – dowodzi. – Wtedy wiele się mówiło o sprawcach przestępstw, ich resocjalizacji i trudnych warunkach życia rodzin skazanych, a pokrzywdzonym nikt się nie zajmował.

Ten pierwszy kontakt z policją to było zatrzymanie Orszagha jako podejrzanego w sprawie śmierci Joli. Przetrzymywanie go w areszcie przez 60 zamiast 48 godzin. Prowadzenie ulicą w kajdankach, więziennym drelichu, z nieogoloną twarzą i boso przy kilkunastostopniowym mrozie. Wyjść z takiej traumy, to jak urodzić się na nowo, ale do zupełnie innego życia.

Czas przed, czas po

Krzysztof Orszagh ma 37 lat. Miał mieć życie normalne, bez burz, według inteligenckiego szablonu – od podstawówki po studia z przystankiem na ślub. Należał do Ruchu Oazowego. Ale po maturze wyrwał się z Bydgoszczy do Warszawy, skończył studium ze specjalizacją dyplomowany pielęgniarz. Przez kilka lat jeździł w załodze karetki pogotowia z ulicy Hożej z bliska obserwując najprawdziwsze nieszczęścia – jak bohaterowie filmów Martina Scorsese.

Polityka 32.2000 (2257) z dnia 05.08.2000; Kraj; s. 26
Reklama