Archiwum Polityki

Moja Moskwa

Miałem szczęście przez ostatnich lat trzydzieści bywać przynajmniej raz w roku w dwóch szczególnie dla mnie ważnych miejscach świata: w Stanach Zjednoczonych i w Moskwie. Te dwa przeciwne kierunki różnią się już z samej nazwy. Stany to jest każdy punkt tego kontynentu, w równym stopniu Nowy Jork co San Francisco, Miami czy Seattle. W Rosji natomiast Moskwa jest miejscem tak wyróżnionym, że wyjazd gdziekolwiek indziej na prowincję ma od razu odmienny charakter, jest zresztą fizycznie bardzo trudny, bo wprawdzie od niedawna zachodnie linie lotnicze latają bezpośrednio nie tylko do Petersburga, ale także do dalekiej Samary czy Nowogorodu, ale tradycyjny centralizm rosyjski każe planować większość podróży poprzez Moskwę.

Moja letnia wyprawa do Moskwy miała charakter zawodowy, o czym z zasady staram się pisać jak najmniej, skupię się więc tym razem na paru sprawach marginalnych. Takiej na przykład jak oblicze stolicy, które w ostatnich latach zmieniło się bardzo głęboko i pyszałkowatym Polakom przypomina o różnicy skali między imperium a nadwiślańskim krajem. Moskwa jest dziś nowocześnie imperialna, ma więc zewnętrzne atrybuty wielkości, takie jak na przykład imponująca obwodnica podciągnięta do standardów autostrady, jak olśniewające magazyny i nowoczesne budowle powstałe w ostatnim dziesięcioleciu rynkowym. Można Moskwę lubić lub nie lubić, ale już po pierwszym rzucie oka nie można jej lekceważyć.

Z nowych moskiewskich budowli najwdzięczniej rzuca się w oczy wotywny chram chrystusowy. Był wznoszony przez długie lata dziewiętnastego wieku jako podziękowanie za odniesione zwycięstwo nad zachodnim najazdem pod wodzą Napoleona. Mając to w pamięci trudno się nam dziwić, dlaczego sfilmowany „Pan Tadeusz” Wajdy budzi w Rosji tak zwane mieszane uczucia.

Polityka 32.2000 (2257) z dnia 05.08.2000; Zanussi; s. 89
Reklama