Archiwum Polityki

Ustawoholizm

„We Francji wszystko jest zdefiniowane i skodyfikowane, łącznie z właścicielem jajka, które kura zniesie na polu sąsiada” – mówi angielski sędzia w powieści Vercorsa „Zwierzęta – niezwierzęta” i dalibóg nie myli się wcale. Istotnie – prawodawca francuski chorobliwie nie znosi legislacyjnej próżni.

Kiedy należy strzyc trawę w ogródku? – Wtedy, odpowie nam każdy rozsądny ogrodnik, kiedy jest ona mniej więcej sucha (a więc nie w godzinie po deszczu) i podrosła nie na tyle, by mogła oplatać ostrze maszyny. W takim przypadku należy najpierw skosić, choć oczywiście lepiej było nie dopuścić, żeby się puściła po pas. Cóż jednak robić, kiedy leje i leje. Tydzień, dwa tygodnie, miesiąc. Nieustannie podlewane zielsko pnie się bezczelnie w górę. Wypatrujemy rozpaczliwie promyka słońca. Wreszcie jest! („Mój ci jest” jak mawiała Danuśka w „Krzyżakach”, których Żamojda ma poprawiać po Fordzie). Odczekujemy w napięciu parę godzin. Że niezupełnie przeschło? – Lepszy rydz niż nic. Wyciągamy postrzygaczki z komórek, garaży, pakamer. Zgodny ryk maszyn rozlega się w całym miasteczku. Bizony wyszły na pola. W ten oto sposób podskakuje gwałtownie przestępczość w Republice. Czas, w którym wolno strzyc trawę w swoim ogródku, jest bowiem we Francji ściśle ustawowo reglamentowany. Nie wolno ani rano, ani wieczorem, ani podczas przerwy obiadowej, ani w nocy... Pech polega na tym, że słońce wyszło po południu, zaś na jutro widoki marne. Pozostaje nam – przyszłym kajdaniarzom – jedynie wieczór. O tyle czujemy się bezpieczni, że policjanci i żandarmi też muszą wystrzyc swoje murawy, są więc chwilowo unieszkodliwieni.

Polityka 32.2000 (2257) z dnia 05.08.2000; Stomma; s. 90
Reklama