W Internecie pod hasłem „karnawał” znaleźć można znacznie więcej ofert firm sprzedających baloniki i serpentyny aniżeli zaproszeń na bale organizowane przez hotele, pałace, kluby. Wszyscy zgodnie przyznają, że do przeszłości należą (na razie?) czasy, gdy bilety po pięćset, a nawet tysiąc złotych od osoby rozchodziły się jak ciepłe bułeczki. Zresztą o typowym karnawale w ogóle trudno mówić. Tak zwanych imprez otwartych, na które może przyjść każdy, kto tylko wykupi bilet, niemal się nie organizuje. Pomiędzy sylwestrem a ostatkami (w tym roku na początku marca) tylko w walentynki (14 lutego) restauracje i hotele decydują się organizować imprezy „dla ludności”. Tak to amerykańskie święto ratuje honor polskiego karnawału.
Ale w koło niewesoło!
W stołecznym Hotelu Europejskim w tegorocznym karnawale odbędą się wyłącznie studniówki. To nowy obyczaj ratujący bilans i zapełniający puste sale. W ekskluzywnym Bristolu tylko na imprezę w walentynki można będzie normalnie kupić bilet. Jedynym wyjątkiem jest w Warszawie hotel Jan III Sobieski. – Już w październiku wszystkie weekendy od stycznia do marca były zarezerwowane. Imprezy są nawet zamawiane na czwartki i niedziele. Na bal walentynkowy miejsc już brak, a lista rezerwowa sięga ponad 300 osób, choć bilety nie były tanie – po 250 zł od osoby – mówi Dariusz Piasecki.
W Krakowie, znanym przecież z przywiązania do tradycji, nie odbędą się w tym roku, o zgrozo, dwa najsłynniejsze bale karnawałowe: prezydenta oraz wojewody. Nowy gospodarz miasta, z nadania SLD, Jacek Majchrowski policzył bowiem, że feta organizowana przez jego poprzedników była tak kosztowna, iż pochłaniała wszystkie wpływy, które teoretycznie powinny być przeznaczone na cel charytatywny.