Archiwum Polityki

Odtrutka na awangardę

Ludomir Śleńdziński i szkoła wileńska, Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym, wystawa czynna do 1 sierpnia.

Wystawę w Kazimierzu polecić chcę przede wszystkim tym, którym instalacja kojarzy się co najwyżej z urządzeniem sanitarnym, a na dźwięk słowa „awangarda” dostają wysypki. Czeka ich bowiem spotkanie ze sztuką ze wszech miar tradycyjną, w której takie wartości jak nienaganny warsztat, bezbłędna perspektywa i kompozycja czy precyzyjna paleta barw stawiane były ponad wszystko. I być może dlatego dziś egzystującą w cieniu wszelkich gwałtownych izmów, które przetoczyły się przez sztukę XX w. Dla głównego bohatera wystawy i lidera wileńskiego środowiska sprzed II wojny światowej Ludomira Śleńdzińskiego wzorem była sztuka antyku i renesansu. Malował przede wszystkim portrety, niekiedy akty czy pejzaże ze sztafażem. Wszystko utrzymane w duchu łagodności, harmonii, afirmacji, niekiedy przetykane nutą nostalgii czy zadumania. Podobnie z jego artystycznymi towarzyszami. Sztuka niektórych spośród nich zestarzała się bardzo brzydko; razi sentymentalizmem, sztucznością i brakiem psychologicznej głębi. Ale wokół Śleńdzińskiego działało też kilku twórców, których obrazy i dziś ogląda się z prawdziwą przyjemnością: Czesław Wierusz-Kowalski (nie mylić z ojcem Alfredem, słynnym monachijczykiem), Michał Rouba, Bronisław Jamontt, no i oczywiście Tymon Niesiołowski, i jedyny w tym gronie rzeźbiarz Stanisław Horno-Popławski. To malarstwo, przy którym serce z pewnością mocniej nie zabije, ale za to potrzeba klasycznej estetyki zostanie zaspokojona z nawiązką. Dokładnie, jak podczas zwiedzania samego Kazimierza i jego okolic. Czyli idealne na początek lata.

Polityka 26.2008 (2660) z dnia 28.06.2008; Kultura; s. 61
Reklama