Kiedy jakieś kilkanaście lat temu mój kolega powiedział mi, aby nasze rodziny zrobiły sobie lato w zimie, to nie bardzo się zapaliłem do pomysłu. Niewiara przykryła atrakcyjność. Miałem naturalnie świadomość, że na półkuli południowej jest odwrotnie z porami roku niż u nas, ale koszty dostania się w te rejony wykluczały raczej eskapadę z całą rodziną. Że coś jest bliżej i na moją kieszeń, to raczej trudno mi było uwierzyć. Coś tam słyszałem o Teneryfie. Jako że chodziło o to, że klub z tej wyspy wyrwał w ostatniej chwili Realowi Madryt tytuł mistrza Hiszpanii na rzecz Barcelony, to wyobrażałem sobie wyspę bardzo dziecinnie, jak coś na kształt stadionu otoczonego oceanem. Wiedziałem też naturalnie, że na sąsiedniej Gran Canarii karierę piłkarską próbował zrobić Wojciech Kowalczyk.
Po przybyciu na Teneryfę okazało się, iż kolega nie fantazjował. Było ciepło. Wieczory czasem chłodne i bez swetra ciężko się było obejść, lecz we dnie spokojnie wylegiwaliśmy się na plaży, zażywając od czasu do czasu kąpieli w oceanie, którego ciepłota była nieco wyższa od bałtyckiej, tyle że latem oczywiście. Gdy po tygodniu plażowanie nas nieco znużyło, zaczęliśmy wycieczkować. Teneryfa jest dużą wyspą, ma w obwodzie prawie 300 km, a w tych trzystu kilometrach parę różnych stref geograficznych i takoż klimatycznych. Jest bardzo piękna naprawdę. Jeśli ktoś przyjedzie na tydzień i przebąbluje cały czas na plażach Las Americas, to oczywiście może wyjechać z poczuciem, że to jest syfiasta jakaś plaża i do tego w budowie. Ale jak poświęci się nieco wysiłku i czasu i porobi parę indywidualnych wycieczek, najlepiej pożyczonym autem, to cały urok ukaże się w pełnej krasie. Mając dwa tygodnie (lub więcej) czasu możemy pozwiedzać inne wyspy, które są też niezapomniane, a naczelną zaletą ich wszystkich jest to, że każda jest niemal zupełnie inna.