Archiwum Polityki

Zmierzch

Co to się ludziom może czasem przyśnić! Stephenie Meyer (ur. w 1973 r. w Connecticut), absolwentce wydziału literatury angielskiej, mormonce, matce trzech synów, przyśnił się pewnej nocy cały gotowy rozdział historii o miłości amerykańskiej nastolatki i wampira. Po przebudzeniu zaczęła pisać i w ten sposób powstała czterotomowa saga, która wkrótce zajęła na dłużej pierwsze miejsce na wszystkich liczących się listach bestsellerów i trafiła do 37 krajów, gdzie w sumie sprzedano około 25 mln egzemplarzy. Joanne Rowling, której przyśnił się Harry Potter, ma poważną konkurencję. Tymczasem do naszych kin trafia „Zmierzch”, ekranizacja pierwszego tomu dzieła Stephenie Meyer, w Stanach przyjmowana entuzjastycznie. W Polsce raczej nie należy spodziewać się podobnego sukcesu. Jest w kinie amerykańskim podgatunek, którego wręcz nie znoszę, są to mianowicie filmy z życia nastolatków, tym bardziej kretyńskie, im bardziej próbują być poważne. I „Zmierzch” w gruncie rzeczy jest kolejnym obrazem z tej infantylnej serii, tyle że z dodanym wątkiem wampirycznym. Oto 17-letnia Bella, dziewczyna nad wiek rozwinięta emocjonalnie, w związku ze skomplikowaną sytuacją rodzinną zmienia adres i szkołę. Nowe towarzystwo jest średnio ciekawe, z jednym wszakże wyjątkiem. Bella od razu zwraca uwagę na przystojnego i mrocznego Edwarda, który wyróżnia się na tle głupkowatych kolegów. Jak się okaże, to wampir we własnej osobie, który też zakochał się w dziewczynie. Jest jednak kłopot. Wprawdzie Edward pochodzi z rodziny wampirzej, która zadowala się krwią zwierzęcą (są zatem swego rodzaju wegetarianami), ale co będzie, jeżeli pierwotne instynkty się jednak odezwą?

Polityka 2.2009 (2687) z dnia 10.01.2009; Kultura; s. 46
Reklama