Archiwum Polityki

Zabijanie czasu

Największym wrogiem polskich żołnierzy w Iraku jest czas. Szczególnie groźnym – na ostatniej zmianie na irackiej ziemi.

Po ponad dziewięciu godzinach na pokładzie wojskowej Casy czujesz się jak szmaciana lalka. Wrażliwość, odczuwanie spada do poziomu zerowego. To cenna cecha. Pozwala przetrwać. Zwłaszcza w Iraku.

Lotnisko

Żyje swoim życiem. Wydaje się, że lądowanie takiego samolotu jak Casa pozostaje niezauważone. Musisz czekać. Czekać na pozwolenie opuszczenia pokładu. Na kogoś, kto zainteresuje się, po co leciałeś 3,5 tys. km, żeby teraz zawracać mu głowę. Na kogoś, kto choć rzuci okiem na wizę, o którą tak bardzo się starałeś. Nikt taki się nie pojawia. Trzeba czekać. Nudę miarowo przerywa lądowanie kolejnych samolotów, które kołują nie wiadomo dokąd, bo lotnisko było budowane na miarę wyobraźni satrapy, który lubił duże zabawki. Skąd są te samoloty, co przewożą? Trudno się domyślić, bo większość nie ma oznaczeń żadnych linii lotniczych. Tylko niewiele mówiące numery. Zdecydowana większość to poradziecki sprzęt kupowany na tony po upadku imperium. Teraz służą innemu imperium.

Kilka metrów od polskiej Casy kołuje amerykański transportowiec C-5 Galaxy. Potwór większy od jumbo jeta przystosowany do przewiezienia w każde miejsce globu sporego oddziału, choćby z czołgami. Już po kilku minutach wewnętrzny taśmociąg samolotu zaczyna wypluwać pierwsze partie ładunku. Zamiast czołgów, wyjeżdżają ogromne palety z muszlami klozetowymi, umywalkami i kabinami prysznicowymi. Wojna się cywilizuje.

Korniki

Kilka metrów dalej topnieje spory oddział piechoty. Co 22 minuty koło ich prowizorycznego biwaku lądują dwa śmigłowce black hawk. Grupka żołnierzy ustawia się w szeregu i po chwili znikają w helikopterach, które wyglądają jak gigantyczne ważki. Kiedy wznoszą się na tle wschodzącego słońca, ktoś rzuca: Zupełnie jak w „Czasie Apokalipsy”.

Polityka 31.2008 (2665) z dnia 02.08.2008; Świat; s. 40
Reklama