Archiwum Polityki

Dziecko z dalekiego kraju

Wbrew kampanii reklamowej, jaką pisma kolorowe robią adopcjom dzieci z Afryki, Azji czy Ameryki Południowej, jest to decyzja trudna. I nie zawsze słuszna.

Joanna – dla adopcyjnej córki Asiamama – właściwie nie miała wyjścia. Była druga połowa lat 90. W szpitalu w Kamerunie, w którym pracowała jako wolontariuszka, umierał ciemnoskóry mężczyzna. Zabrać jego córkę – to było życzenie przedśmiertne. Joanna z mężem nie mieli własnych dzieci, z wyboru. Pojechali jednak do dżungli, odnaleźli niemówiącą w żadnym znanym im języku 6-letnią dziewczynkę. Tylko jedna osoba, Polak, misjonarz, uważał wtedy, że zabierać to dziecko ze sobą jest złym pomysłem.

O przyszłości Zariemy i Laisy, małych Czeczenek, zadecydowała ich matka. Ludzie z okolicy już od dawna wsadzali swoje dzieci przemytnikom do autobusów w nieznane, uznając, że to i tak dla nich lepsze, niż zginąć na miejscu. Rodzina dziewczynek sprzedała dom, żeby kupić legalne rosyjskie paszporty. Wystarczyło na dwa. Ich matka czekała, aż w okolicy trafi się osoba, której można by powierzyć dzieci. Był 2007 r., dziewczynki miały 11 i 15 lat, trafiła się Polka. Dziennikarka, która pojechała do Czeczenii z misją humanitarną. Matka dziewczynek wcisnęła jej dzieci, paszporty i kartkę z numerem telefonu. Kalina nie potrafiła się nie zgodzić.

W tym samym czasie nauczycielka z Pomorza przywiozła do Polski M., 13-letnią Ghankę. Prosi, żeby nie używać w kontekście tej historii słowa adopcja. Najwyżej: pomoc w nauce. Dziewczynka była już wtedy słynna, pisano o tym, jak została wykupiona z ciężkiej pracy w barze przez pewną Polkę, jak nowa mama, w miejsce dawnego imienia – Środa, nadała jej nowe – Anioł. Do rodzinnej wsi M. w Ghanie przyjeżdżali turyści. Ale nowa biała mama w 2006 r. zmarła w Afryce na malarię. Nauczycielka z Polski była matką białej mamy.

Polityka 40.2008 (2674) z dnia 04.10.2008; Kraj; s. 32
Reklama