W cieniu gigantycznego światowego kryzysu finansowego znalazł się inny poważny kryzys, związany z bezprecedensowym niezaproszeniem prezydenta Kaczyńskiego na manewry wojskowe Anakonda 2008. Niezaproszenie prezydenta na manewry Sił Zbrojnych, których jest zwierzchnikiem, trzeba uznać za kompletnie niezrozumiałe, zwłaszcza że w tym samym czasie prezydent otrzymał np. zaproszenie na koncert poświęcony rocznicy przyznania Lechowi Wałęsie pokojowej Nagrody Nobla, mimo że zwierzchnikiem Wałęsy nie jest i nigdy nie był. Nawiasem mówiąc, trudno się dziwić, że w tej sytuacji na uroczystość nie przybył.
Rzecznik MON tłumaczy, że zaproszenie na manewry nie zostało wysłane, gdyż prezydent i tak przebywał w tym czasie w Nowym Jorku na dorocznej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Istniało podejrzenie, że po otrzymaniu zaproszenia pan prezydent wydałby rozkaz natychmiastowego powrotu do kraju, zaś MON wolało takiej sytuacji uniknąć, zwłaszcza że za sterami prezydenckiego samolotu zasiadał ten sam pilot, który niedawno, wbrew rozkazowi prezydenta, zamiast w Tbilisi wylądował w Azerbejdżanie. Ponieważ został za to odznaczony, były uzasadnione obawy, że tym razem też tam wyląduje.
Nie da się ukryć, że niezaproszenie prezydenta na manewry Anakonda 2008 to czyn noszący znamiona wojskowej prowokacji i będący w istocie częścią zupełnie innych manewrów, mających na celu zdenerwowanie prezydenta. Powszechnie znane są ciepłe uczucia, jakimi prezydent darzy wojskowe manewry, podczas których może zakładać na głowę rozmaite hełmy i hełmofony, w których potem ciekawie wygląda w telewizji. Dlatego uniemożliwienie mu tego przez obecne kierownictwo MON należy uznać za gest nieprzyjazny. Niepokój musi wywoływać także fakt, że do realizacji tego małostkowego celu minister Klich nie zawahał się użyć 7 tys.