Archiwum Polityki

Uwaga – za fajnie!

Przez cały rok 1935 i początek 1936 wrzała (przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Francji) gorąca dyskusja, czy należy zbojkotować igrzyska olimpijskie mające się odbyć w nazistowskim Berlinie. Ogromne znaczenie miał w tej mierze głos inicjatora nowożytnych igrzysk barona Pierre’a de Coubertina. Podstarzały arystokrata wahał się jednak. Z jednej strony zależało mu na niezakłóconej kontynuacji jego sportowej idei, z drugiej był rzeczywiście swojego rodzaju idealistą, którego brzydził narodowy socjalizm. Los Żydów w Niemczech zgoła go nie obchodził, ale ich brutalna dyskryminacja jawiła mu się niezgodną z imperatywem rudymentarnej salonowej elegancji. Był Francuzem, przeżył I wojnę światową, patrząc na Verdun od zachodniej strony, toteż Niemców po prostu nie lubił. Poza tym w wieku 73 lat myślał już o obrazie, jaki zostawi po sobie potomności, nosił się więc wyniośle i dawał światu do zrozumienia, że nie ulega niczyim naciskom.

Cóż z tego, skoro wywiad niemiecki wiedział doskonale, iż za dumną miną i wspaniałymi manierami czają się kłopoty materialne albo wręcz bankructwo. Właśnie zmuszony był baron wystawić na licytację meble zdobiące domostwo od 150 lat. Zaproponowano mu więc, dyskretnie oczywiście i w białych rękawiczkach, sumę, która – jak przeliczył Guy Walters w pasjonującej monografii „Igrzyska w Berlinie” (Rebis 2008) – odpowiada dzisiejszym 450 tys. dol. Cynicy twierdzą, że wszystko ma swoją cenę. Może zbyt uogólniają, ale w przypadku Pierre’a de Coubertina to się akurat sprawdziło. Wziął i stał się, już nie było odwrotu, żarliwym orędownikiem berlińskiej imprezy. Skądinąd nie nacieszył się długo odkupionymi meblami i możliwością wydawania znowu tak ulubionych przezeń dystyngowanych przyjęć.

Polityka 41.2008 (2675) z dnia 11.10.2008; Stomma; s. 129
Reklama