W związku z kuriozalnym zamieszaniem z władzami telewizji publicznej PiS i zaprzyjaźnieni publicyści zastosowali znany z przeszłości chwyt, który można nazwać „na Kaczmarka”. Oto nagle ktoś wcześniej potrzebny i lansowany staje się podstawionym przez wroga nielojalnym dwulicowcem. Następnie zostaje niejako przekazany „salonowi” i wmawiany jako jego nowy idol. Tak było z byłym wicepremierem Kaczmarkiem, tak jest teraz z p.o. prezesa TVP Piotrem Farfałem. Pojawiła się znana melodia: Farfał jest nie nasz, nigdy nie był i prawdopodobnie realizuje plan zagarnięcia mediów publicznych przez Platformę.
Powtarzanie, że pan Farfał to efekt koalicji moralnej PiS z LPR oraz Samoobroną i był niegdyś niezbędnym elementem układanki zakładającej zagarnięcie telewizji publicznej przez partię Kaczyńskich, staje się już trywialne, gdyby nie to, że w przypadku PiS pewne rzeczy trzeba powtarzać w nieskończoność, gdyż partia ta liczy na krótką pamięć wyborców i na „reinterpretację rządów PiS”, jak nazwał to Jacek Kurski. Nie, Piotr Farfał, jak pozostali członkowie obu zarządów, jest z frakcji, z czasów i z polityki PiS jak kość z kości.
Przekazywanie go w spadku Platformie (a nawet Michnikowi i Żakowskiemu, jak wywodzi w „Dzienniku” Cezary Michalski) jest pocieszną akrobacją. Pan Farfał jest tym samym działaczem, którym był wówczas, kiedy współzakładał IV RP. I w tej IV RP pozostaje. To kłótnia w rodzinie, do której nie wypadałoby się nawet wtrącać, gdyby nie to, że jest nie na swoim, co skończyć się powinno eksmisją.