Ktokolwiek drze włosy z głowy z powodu nadciągającego kryzysu, niech zajrzy do Islandii. Tamtejsza gospodarka skurczy się w tym roku aż o 12 proc., deficyt budżetowy wyniesie przeszło 10 proc., a dług publiczny wzrośnie do 146 proc. PKB, czyli sześciokrotności tego, ile wyniósł w 2007 r. Samych Islandczyków czeka trzykrotnie wyższe bezrobocie. W tej sytuacji trudno się dziwić, że wyszli na ulice Reykjaviku, żądając dymisji premiera. Po najgwałtowniejszych protestach od 1949 r., w trakcie których wściekły tłum spalił choinkę pod siedzibą rządu, premier Geir Haarde zapowiedział przedterminowe wybory.
Polityka
5.2009
(2690) z dnia 31.01.2009;
Flesz. Ludzie i wydarzenia;
s. 11