W wywiadach poprzedzających premierę „Dziejów grzechu” Stefana Żeromskiego we wrocławskim Teatrze Muzycznym „Capitol” adaptatorka, autorka scenariusza i reżyser w jednej osobie Anna Kękuś-Poks przekonywała, że „Dzieje...” to powieść wybitna, a zawarty w niej przekaz Żeromskiego głęboki i niewymagający z jej strony ingerencji. Ale w trwającym blisko cztery godziny spektaklu opowiedziała o miłości, grzechu i upadku Ewy Pobratyńskiej tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, iż historia zniewolonej przez opresyjny system obyczajowy młodej kobiety, która staje się bezwolną igraszką w rękach mężczyzn, nijak nie przystaje do współczesności. Nie była w stanie tego zmienić ani wideoklipowa w zamierzeniu narracja, bo unosząca się i opadająca kilkadziesiąt razy kurtyna, oddzielająca kilkuzdaniowe czasem sceny, wcale nie przydała spektaklowi dynamiki; ani nawet przyciężka erotyka, mająca chyba ścigać się z filmem Waleriana Borowczyka, a w efekcie gubiąca umowność teatru. Podobać się może muzyka Krzesimira Dębskiego, udane w większości piosenki Michała Zabłockiego i kilka ról (w tym Justyna Szafran w roli Ewy i śpiewający gościnnie Marek Bałata jako Grzech). Mimo tych wysiłków wyszedł spektakl przegadany i niepotrzebnie aspirujący do roli traktatu filozoficznego. Anna Kękuś-Poks podeszła do Żeromskiego na kolanach i nie potrafiła podnieść się z nich do samego końca.