Archiwum Polityki

Zastrzyk nadziei

Joaquin José Martinez Perez, Hiszpan, który cztery lata spędził w celi śmierci w USA, opowiada, dlaczego walczy o zniesienie kary śmierci

Cezary Łazarewicz: – Ludzie nie mają pojęcia, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami celi śmierci. Czy kiedy tam trafiłeś, powiedzieli ci, jak umrzesz?

Joaquin José Martinez Perez: – Wtedy jeszcze wykorzystywano tradycyjne krzesło elektryczne.

Podobno teraz zamiast krzesła można wybrać zastrzyk.

Miesiąc przed moim skazaniem odbyła się egzekucja jednego z więźniów, podczas której został on dotkliwie poparzony na twarzy i klatce piersiowej. Wtedy kwestia jakości krzesła elektrycznego trafiła pod obserwację Sądu Najwyższego.

Co zmieniło się w waszym więzieniu po tym wypadku?

W każdą środę odbywały się testy naszego krzesła. Czy jest sprawne, czy nikogo nie poparzy. Światło przygasało w taki sam sposób jak podczas egzekucji. Wiadomo jednak było, że jeśli światło miga w środowe poranki, to nie jest prawdziwa egzekucja, tylko test.

W 1999 r. Sąd Najwyższy Florydy zdecydował, że równie efektywna jest trucizna. Władze zdecydowały, że więzień ma prawo wybrać między krzesłem elektrycznym a śmiertelnym zastrzykiem. Każdy z nas dostał wtedy formularz z dwoma okienkami do wypełnienia. Mieliśmy ptaszkiem zaznaczyć, w jaki sposób chcemy umrzeć.

A ty co wybrałeś?

Ja nie zaznaczyłem niczego. Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek mógł się przygotować na śmierć i wybrać coś lepszego. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak to jest, gdy 30 dni przed egzekucją przychodzą do ciebie i mówią ci dokładnie, którego dnia i o której godzinie umrzesz.

Dwóch strażników przynosi ci białe ubranie i mówią, że już czas. Musisz zdjąć pomarańczowy drelich i założyć biały. Następnie odstawiają cię do osobnej celi i obserwują przez 24 godziny na dobę. Żebyś przypadkiem nie popełnił samobójstwa.

Polityka 5.2009 (2690) z dnia 31.01.2009; Ludzie i obyczaje; s. 88
Reklama