Gwatemala nie jest biednym krajem – zapewnia Benjamin, mieszkaniec San Marcos de Laguna, Gwatemalczyk ze stolicy, właściciel restauracji i hotelu La Paz. – Jedyne, czego brakuje tu ludziom, to dumy i wiary w siebie.
Benjamin pochodzi z zamożnej rodziny potomków europejskich osadników, tzw. ladinos. Pod koniec lat 60. opuścił dom, wyjechał do USA, przyłączył się do wspólnoty medytacyjnej, projektował modę, pomieszkiwał w Europie. Obecnie 58-letni i raczej ustatkowany, choć wciąż ekscentryczny, wysoki i szczupły mężczyzna wychowuje kilkunastoletniego syna i stanowi jedną z najciekawszych osobowości San Marcos. Wioskę położoną nad jeziorem Atitlan zamieszkują w połowie Majowie Kaqchikel, a w połowie przybysze, głównie z Europy i Ameryki Północnej. Benjamin i Balam, inny ladino, zawiadujący sklepikiem z używanymi książkami i odzieżą, są nielicznymi w San Marcos Gwatemalczykami. Z poszukującymi sensu, oświecenia lub tylko świętego spokoju osadnikami łączy ich więcej niż z lokalną ludnością.
W wiosce funkcjonują dwa ośrodki alternatywnych terapii i medytacji – Las Piramides oraz The Holistic Centre. Ich rozkład zajęć przypomina plan lekcji Harry’ego Pottera w Hogwarcie: biała magia, ziołolecznictwo, chiromancja i horoskopy, a do tego joga, masaże, reiki, meridiany, refleksologia, akupunktura i akupresura. Można się leczyć, można uczyć się, jak leczyć, albo tylko medytować. Na nadbrzeżnych kamieniach w malowniczych pozach sadowią się europejscy i amerykańscy jogini i joginki, podczas gdy niewielką zarośniętą plażę zajmują turyści holistycznie niezrzeszeni, zakłócając od czasu do czasu nastrój medytacji obłąkańczymi skokami do wody z kilkumetrowego klifu. Kamieniste brzegi oblegają też rdzenni mieszkańcy – kobiety myją włosy, robią pranie i suszą je na głazach, chłopcy łowią ryby i sprawdzają pułapki na kraby.