Mariola Wiktor: – W filmie „Spirit – Duch Miasta”, ekranizacji kultowego komiksu Willa Eisnera, wciela się pan w rolę Octopusa, łajdaka wszech czasów. Nie obawia się pan, że fani oryginału mogą nie zaakceptować pana wyglądu?
Samuel L. Jackson: – (śmiech!) Ci, którzy pozostali pierwszymi i pewnie najwierniejszymi fanami komiksu – a jak wiadomo Eisner narysował go w 1940 r. – albo już nie żyją, albo są przynajmniej w moim wieku. Właśnie kończę 60 lat!
Najlepsze życzenia. Nieśmiertelności, o której marzy Octopus, pana bohater, chyba jednak nie muszę życzyć?
Nie! To odebrałoby życiu cały smak i tajemnicę. Jeżeli już coś nie podoba mi się w naturalnym procesie starzenia, to może tylko to, że z czasem przestaną mnie angażować do filmów akcji, ale pewnie to i lepiej. Chyba nie chciałbym powielać przypadku Harrisona Forda, chociaż zawsze go uwielbiałem. W ubiegłym roku oglądałem go w kolejnych przygodach Indiany Jonesa, ale, niestety, to już nie jest ten sam Harrison Ford co przed laty.
Wróćmy do Octopusa. Jak przyjął pan propozycję zagrania tego superłajdaka?
Znałem i ceniłem komiksy Franka Millera już od dawna. Szczególne wrażenie wywarły na mnie „Powrót mrocznego rycerza”, choć wcześniej nie przepadałem za serią o Batmanie, następnie „300” oraz oczywiście „Sin City”. Zapytałem nawet Tarantino, bo Franka nie znałem jeszcze wtedy osobiście, dlaczego nie ma mnie w „Sin City”? On o tej mojej pretensji powiedział Frankowi. Kiedy więc przyszło do wyboru obsady do „Ducha Miasta”, Frank wiedział, że jestem jego fanem i marzę o tym, by kiedyś u niego zagrać. Byłem w siódmym niebie, kiedy zwrócił się do mnie z propozycją zagrania Octopusa.