Archiwum Polityki

Nie z żelaza

Kamili Skolimowskiej raczej nie zabił sport, ale splot nieszczęśliwych okoliczności.

Po śmierci Kamili Skolimowskiej słychać mantrę: takie tragedie będą się zdarzać coraz częściej, bo sport zaprzedał duszę pieniądzu. Szczytne ideały odrzucono w kąt, większością dyscyplin rządzą dziś sponsorzy i telewizje. Kto chce się liczyć, niech wchodzi do kieratu. I niech zmierzy się z dylematem: poprzestać na dozwolonych odżywkach czy skusić się na specyfiki, które w wielkiej sportowej aptece sprzedawane są spod lady?

Bo ludzie wiedzą swoje. I piszą na forach internetowych: Kamilę zabił koks. A nawet gdyby była czysta, to gdzie taki sport dla kobiety? Żeby posłać czterokilogramowy młot na odległość ponad siedemdziesięciu metrów, trzeba wcześniej katować się na siłowni. A tam przerzucone ciężary liczy się w tonach.

Kamila bierze młot do ręki, zanim jeszcze ta dyscyplina stanie się konkurencją olimpijską. Córka dyskobolki i ciężarowca, duża dziewczyna, szuka ujścia dla wewnętrznej energii. Za pierwszym razem chce zawstydzić starszego brata, trenującego rzut dyskiem. Młot leci prawie trzydzieści metrów. Trenerom bieleje oko. Kilka miesięcy później jest już mistrzynią i rekordzistką Polski – 47,66 cm. Ma wtedy 14 lat. Fenomen – mówią wszyscy. Rywalki ze światowej czołówki są wtedy, w 1996 r., jakieś trzydzieści metrów przed nią. Wydaje się, że to przepaść, ale Kamila ma smykałkę i postępy robi w okamgnieniu. Najszczęśliwszy dzień w jej życiu przychodzi szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać – pod koniec września 2000 r. na igrzyskach olimpijskich w Sydney zdobywa złoty medal. Nie ma jeszcze 18 lat.

W Polsce musi się zmierzyć z popularnością, za którą czasem kryją się niewygodne pytania. Czy nie czuje się mało kobieca? Czy ma chłopaka? A dlaczego nie ma? Czy to przez sport? Kiedy planuje dzieci? Co powiedzieć ludziom, którzy wybrzydzają na to, że kobiety rzucają młotem, pchają kulę i podnoszą ciężary?

Polityka 9.2009 (2694) z dnia 28.02.2009; Ludzie i obyczaje; s. 84
Reklama