Martyna Bunda: – W Polsce już chyba każdy zna to niemieckie słowo: Jugendamt. To urząd do spraw młodzieży, który zajmuje się szykanowaniem nieniemieckich rodziców. Tak to przynaj mniej wygląda z polskiej perspektywy.
Gabriele Lesser:– A ja muszę podwójnie ważyć każde słowo, bo po ostatnim moim artykule w „Die Tageszeitung”, w którym tłumaczyłam Niemcom, dlaczego tak wielu Polaków wierzy w germanizację polskich dzieci przez Jugendamty, dostałam dużo e-maili, w których mnie obrażano i straszono sądem. A koledze, który też napisał tekst na ten temat, nawet grożono śmiercią.
Śmiercią!?
Kolega próbował przedstawić racje Jugendamtu. Odezwał się pan z Australii, który też miał problemy z tą instytucją jako ojciec. Oskarżył dziennikarza o faszyzm. A zakończył pogróżką, że faszystów trzeba likwidować i on się o to postara.
To smutne. Ale problem chyba jest głębszy, bo faszyzowanie wytyka Jugendamtowi nawet Komisja Petycji przy Parlamencie Europejskim. Właśnie ukazał się jej raport. Jak to sformułowano – tej organizacji chodzi o zapewnienie czystości narodowej.
I właśnie ten argument to jest największy problem. To jest rafa, która od początku kieruje dyskusję na niewłaściwy tor. Mieszkając w Polsce rozumiem, skąd się wzięło stawianie znaku równości między Jugendamtem obecnym a Jugendamtem z czasów III Rzeszy. Ale dla zwykłego Niemca brzmi to jak kompletne oszołomstwo, niedorzeczność. Jak jakaś nagonka. I z góry ustawia dyskusję. Warto, żeby druga strona brała na to poprawkę. Zwłaszcza jeśli jest to Parlament Europejski.
A może to Niemcy powinni poznać tło historyczne działalności własnej organizacji?
Z pewnością Niemcy w większości nie wiedzą nic o tysiącach zniemczanych z rozmysłem dzieci Zamojszczyzny, ukradzionych przez Jugendamt polskim rodzicom w czasie II wojny światowej.