Kraj huczy od komentarzy po kolejnej niemieckiej prowokacji wobec naszego kraju. Niestety znowu udanej. Tym razem niemieccy odwetowcy w mundurach Lufthansy za cel ataku obrali sobie zimowe okrycia Jana Marii Rokity oraz jego żony. Obu okryciom najpierw nie pozwolono zająć miejsc w klasie biznes, a następnie użyto wobec nich przemocy, naruszając tym samym ich nietykalność.
Nie mogąc się pogodzić z takim traktowaniem swojego najlepszego palta, Jan Maria Rokita usiłował protestować, w wyniku czego został powalony, zakuty w kajdanki i wyprowadzony z samolotu. Szczególnie poniżające było to, że w stosunku do Rokity użyto szalenie niewygodnych niemieckich kajdanek, co wskazuje na sadystyczne skłonności interweniujących policjantów.
Zdziwienie budzi fakt, iż agresywnie potraktowano tylko okrycia Rokitów, a do okryć niemieckich nie zgłaszano żadnych pretensji. Czy dlatego, że nasze okrycia mają w Niemczech mniejsze prawa? A może po prostu nie podobała się ich polskość?
Cynizm, z jakim przeprowadzono monachijską prowokację, musi budzić niesmak. Trzeba przyznać, iż nawet w czasie okupacji polskie palta nie były poddawane tak wściekłym represjom. Dla nikogo nie jest tajemnicą, jak głębokim szacunkiem darzą Polacy swoje palta, jak emocjonalny mają do nich stosunek i do czego są zdolni, jeśli ich palto przełoży się w inne miejsce. Strona niemiecka nie może mówić, że o tym nie wiedziała.
W jednym z wywiadów Jan Maria Rokita wytłumaczył, iż niesamowita agresja Niemców wobec jego osoby była prawdopodobnie spowodowana tym, że nie znali oni do tej pory takich Polaków jak on. I niewątpliwie ma rację.
Teraz już poznali i to powinno dać im trochę do myślenia.