Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Redaktor w resorcie

Krzysztof Kozłowski o przejmowaniu władzy nad służbami PRL, o archiwach SB, Bolku i zagrożeniach dla bezpieczeństwa w pierwszym okresie III RP

Michał Komar: – 6 lipca 1990 r. został pan ministrem spraw wewnętrznych. Pierwsza myśl po nominacji?

Krzysztof Kozłowski: – Nie pamiętam. Do końca lipca trzeba było zakończyć sprawy z SB, a przede wszystkim stworzyć dla UOP warunki stabilnego funkcjonowania. W kraju kryzys gospodarczy, inflacja, bezrobocie, narastający niepokój społeczny, gwałtowny wzrost przestępczości kryminalnej przy wyraźnej bezradności policji. Obawy wynikające z wydarzeń za granicą wschodnią i przemian za granicą zachodnią. Sprawy związane z zaplanowanymi przez nas przekształceniami systemowymi i sprawy, jak to w życiu, nieoczekiwane, zaskakujące.

Na przykład...

Bodaj przed wykopkami działacze chłopscy związani z Gabrielem Janowskim postanowili zorganizować marsz gwiaździsty na Warszawę. Wyglądało to na tyle groźnie, że premier Mazowiecki wezwał mnie do siebie, by zapytać o rozwój sytuacji i środki, jakich zamierzamy użyć. O sprowadzeniu zwartych jednostek policji należało zapomnieć, ZOMO zostało zlikwidowane, Oddziały Prewencji były w trakcie organizacji, a mnie nie spieszyło się do użycia siły. W nocy zatelefonowałem z gabinetu premiera do senatora Janowskiego: – Panie senatorze, przecież to nie uchodzi, żeby na ulicach Warszawy ludzie prali się po pyskach, pan mnie, ja pana... – zacząłem. Senator Janowski wysłuchał mnie i odpowiedział: – No, rzeczywiście. To ja to odwołam... I odwołał.

Znacznie groźniej wyglądał konflikt między Ukraińcami i Polakami w Przemyślu. Bezpośrednim pretekstem był planowany przemarsz grupy ukraińskiej na cmentarz Strzelców Siczowych i zapowiedź zorganizowania kontrmanifestacji. Tam pamięć o UPA z jednej strony i o akcji Wisła z drugiej jest wciąż żywa, a namiętności od czasu do czasu podgrzewane przez odłamy skrajne z obu stron.

Polityka 15.2009 (2700) z dnia 11.04.2009; kraj; s. 36
Reklama