Archiwum Polityki

Vicky Cristina Barcelona

Nano pod małym pękatym nadwoziem na czterech kółkach nie kryje żadnych technologicznych cudów. W ogóle kryje niewiele, bo każdy element ponad to, co absolutnie konieczne, jest zbędnym kosztem. A Nano powstał po to, by kosztować jak najmniej. Ratan Tata, prezes konglomeratu przemysłowego Tata Sons (jego częścią jest Tata Motors, którego też jest szefem), ponad rok temu zapowiedział, że nowy samochód będzie kosztował 100 tys. rupii, czyli ok. 2 tys. dol. Prezes ma misję: chce wprowadzić Indie w erę masowej motoryzacji.

Dziś spośród 1,14 mld mieszkańców tego kraju zaledwie 8 mln dorobiło się własnego samochodu. Masowym środkiem transportu są motorowery, skutery lub motoriksze. Ratan Tata chce ich użytkowników przesadzić do samochodów. Nie mogą być drogie, bo średni roczny dochód mieszkańca Indii wynosi 800 dol. W tych warunkach nawet małe autko Tata Indica (w Polsce jedno z najtańszych) jest nieosiągalnym luksusem. Dlatego powstał Nano, pierwszy samochód od podstaw zbudowany w Indiach. Ma być też pierwszym samochodem dla tych, którzy wcześniej mogli tylko pomarzyć o własnych czterech kołach. Szacuje się, że zakup Nano będzie osiągalny dla 18 mln mieszkańców subkontynentu.

Dotychczas w Indiach królowały licencyjne modele zachodnich firm. Ich symbolem jest archaiczny Hindustan Ambassador, czyli indyjska wersja angielskiego Morrisa Oxforda. Widząc go, wielu turystów żyje w przekonaniu, że to pamiątka z czasów kolonialnych, a nie produkowany nieprzerwanie od ponad 50 lat współczesny samochód. Teraz rodzi się nowy symbol – Nano. Choć jego oficjalny debiut odbył się zaledwie kilka tygodni temu w Bombaju, cały świat emocjonuje się indyjskim minisamochodem od dawna. Żadna motoryzacyjna premiera nie wyzwoliła takich emocji.

Polityka 15.2009 (2700) z dnia 11.04.2009; Kultura; s. 60
Reklama