Archiwum Polityki

Seks nieobowiązkowy

Niedawno Ministerstwo Edukacji Narodowej poinformowało, że obowiązkowa edukacja seksualna w szkołach jest zamachem na konstytucję. Na szczęście plan zamachu został zawczasu odkryty, a zamachowcy – Związek Nauczycielstwa Polskiego i kilka innych organizacji, które podpisały Porozumienie na rzecz upowszechnienia edukacji seksualnej – zdemaskowani.

MEN zapewnia, że stojąc na straży konstytucji, zamierza respektować prawo rodziców do zapewnienia własnym dzieciom wychowania i nauczania zgodnego z ich (rodziców, a nie dzieci) przekonaniami. Chodzi oczywiście o wychowanie i nauczanie wolne od edukacji seksualnej, która jest z tymi przekonaniami sprzeczna. Przekonania te są zaś takie, że o sprawach seksu nie należy mówić, bo można za dużo powiedzieć i w ten sposób – nie daj Boże – wykrakać.

Niektórzy rodzice nie kryją, że wiedzą już o seksie to i owo i prawdę mówiąc nie są to żadne rewelacje warte tego, aby marnować na nie cenne godziny lekcyjne. Ich zdaniem edukacja seksualna, podobnie zresztą jak sam seks, powinna być nieobowiązkowa i odbywać się w kółkach zainteresowań, na podwórku lub boisku szkolnym. Z kolei niektóre środowiska usiłujące wzniecić edukacyjną histerię, są decyzją MEN mocno zawiedzione. Przedstawiciele Fundacji Dzieci Niczyje argumentują na przykład, że jeśli jacyś rodzice nie uznają teorii Darwina, nie może to być powodem, aby dziecko nie uczęszczało na lekcje biologii.

Otóż na razie nie może, ale trudno przesądzać, jak będzie w przyszłości. W końcu na dłuższą metę trudno wymagać, aby dzieci były obowiązkowo nauczane, że pochodzą od małpy, mimo że ich rodzice na taką koncepcję nie wyrażają zgody, do czego mają konstytucyjne prawo.

Polityka 16.2009 (2701) z dnia 18.04.2009; s. 6
Reklama