Archiwum Polityki

Czy Budda lubi pop?

Nazywa się Shi Daoxin, ma 26 lat i jest chińskim mnichem buddyjskim. Godzinę dziennie spędza na medytacji i modlitwie w pekińskiej świątyni. Do Pekinu przybył z prowincji dwa lata temu i w stolicy wpadł na pomysł, by krzewić buddyzm środkami XXI w. Nagrał album i dwa single w stylu pop – miękkie i kojące w brzmieniu. Pomysł wypalił: Shi zdobył rozgłos; jego buddyjskie przeboje puszczają w chińskich mediach, ma coraz więcej fanów w Internecie. Ale coś za coś. W miarę, jak rośnie popularność mnicha piosenkarza, rośnie też liczba jego krytyków. Jedni mają mu za złe, że wypacza wyobrażenie o roli mnicha i spłyca nauki buddyjskie, inni, że szuka sławy, co też jest sprzeczne z etosem mnicha. Shi broni się przed zarzutami z buddyjskim spokojem: nie jestem celebrytą, pieniądze ze sprzedaży płyt przeznaczam na cele charytatywne. Rozejrzyjcie się wokół siebie, przekonuje, w wielkich miastach, takich jak Pekin, wielu ludzi potrzebuje odtrutki dla duszy. Życzę buddyzmowi dobrze, ale jestem pewien, że bez odniesień do współczesnego świata grozi mu zanik.

Polityka 17.2009 (2702) z dnia 25.04.2009; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 10
Reklama