Archiwum Polityki

Mydlana marka

Czy czeka nas nieuchronny zmierzch wiary w marki? Wygląda na to, że one same przestają w siebie wierzyć.

Gdyby czekoladę nazwano inaczej, czy smakowałaby tak samo? A gdyby pachniała różą, czy sprzedawałaby się tak samo słodko? Takie pytania zadają sobie całkiem serio przedstawiciele marketingu. Widmo kryzysu wywołało wśród nich niepokój, zwłaszcza gdy chodzi o pozycję marek na rynku. W czasach prosperity konsumenci urządzali sobie weekendowe wycieczki po sklepach i beztrosko kupowali, nie zwracając uwagi na to, co wybierają. – Chodziło raczej o zaspokajanie doraźnych potrzeb, gustów i mód – stwierdza specjalista ds. marketingu, jeden z twórców polskiej reklamy Szymon Gutkowski. – Ten rodzaj konsumpcji zbliżał do bazarowego, bezładnego i bezplanowego kupowania. W rezultacie wizerunki cenionych marek traciły na rzecz tych łatwiej dostępnych i tańszych.

Sytuację komplikował jeszcze chaos reklamowy. Reklama była coraz tańsza, nawet słabsze firmy mogły sobie pozwolić na kampanie promocyjne. Liczyła się nie tyle ich jakość, ile przede wszystkim liczba ulotek, spotów, billboardów, eventów itp. Narastała istna reklamowa LOGOrea.

Kuszące wypukłości

Jak podaje guru marketingu Duńczyk Martin Lindstrom, powołując się na dane z Newspaper Advertising Beaureu, w 1965 r. 34 proc. widzów, po obejrzeniu spotu reklamowego w trakcie programu telewizyjnego, było w stanie, po jego zakończeniu, przypomnieć sobie nazwę produktu, którego dotyczył. Po 40 latach takich osób jest niemal sześć razy mniej. Reklama jest wszędzie, nie tylko na ekranach telewizyjnych, ale i monitorach komputerów, komórek, iPhonów.

Ekrany telewizyjne ustawia się też w sklepach. Jedna z wielkich sieci handlowych przeprowadziła eksperyment, rozmieszczając 250 tys. ekranów na półkach w 65 tys.

Polityka 17.2009 (2702) z dnia 25.04.2009; Ludzie i obyczaje; s. 96
Reklama