Archiwum Polityki

Merci Marci!

Gdy spełni się marzenie marszałka Niesiołowskiego i całe to towarzystwo z IPN zostanie „wyrzucone” (jak powiedział w „Kropce nad i”), wtedy powstanie problem – kto mógłby stanąć na czele tej instytucji? Kto jest po prostu historykiem, a nie „historykiem z IPN”? Jest kilka dobrych kandydatur, które jednak będą zaciekle zwalczane przez prawicę. Friszke – „nikczemnik”, jak go nazwał pewien historyk z IPN, Machcewicz – renegat (odszedł, kiedy w IPN nastali pp. Kurtyka i Żaryn). Borodziej – miał niesłusznego tatusia. Przewoźnik – utrącony swojego czasu przez Kurtykę i spółkę – doprowadziłby partię lustracyjną do szału. Darię Nałęcz, wieloletnią dyrektor archiwów państwowych, też będą zwalczać („na tym polega demokracja”), ponieważ jest żoną swojego męża (lewicowego polityka i historyka, który co prawda bardzo się starał w komisji do spraw Rywina, ale mu to nie pomogło).

Wygląda na to, że Polak nie może zasiąść na tej beczce prochu, jaką jest IPN (chyba że prawdziwy Polak, w stylu pana dr. Chodakiewicza), i trzeba będzie to stanowisko powierzyć komuś nie obciążonemu studiami na totalitarnym uniwersytecie, u niezlustrowanych profesorów, nieskompromitowanego kolaboracją z „Gazetą Wyborczą”, komuś, kto w dodatku musiał zostać poczęty in vitro, żeby jego tatuś był nieznany (i dziadek z Wehrmachtu też).

Dobrą szefową IPN byłaby Marci Shore, wychowanka najlepszych uniwersytetów amerykańskich (Stanford, Columbia, obecnie profesor Uniwersytetu Yale). Ma szereg zalet: nie tylko doskonale zna historię XX wieku w Europie Wschodniej, ale nie jest Polką, nie wywodzi się z emigracji marcowej, chociaż nie da się ukryć, że jej ojczyzną nie jest Egipt (Słonimski w 1968 r.

Polityka 17.2009 (2702) z dnia 25.04.2009; Passent; s. 105
Reklama