Archiwum Polityki

Uran trudno rozszczepialny

Starszy szeregowy Emil Uran na wojnie w Afganistanie stracił nerkę, śledzionę i kawałek płuca oraz trzech kolegów. Za to polska armia zyskała bohatera, o jakim marzyła. I nawet zmieniła

Na Emila można zawsze liczyć, zapewniają jego koledzy z wojska. Jednak w kwestii wybuchu nie ma co liczyć na barwną opowieść, jak cudem ocalał z czegoś, co na 100 proc. miało go zabić. Ani o tym, jak fala ciśnienia o nacisku minimum kilkudziesięciu ton wyrzuciła go poza pojazd, zamiast zmienić jego narządy wewnętrzne w kleistą maź. W tej kwestii szeregowy Uran jest bezsilny, bo jego mózg zgrabnie wykasował wszystko, co wydarzyło się na pięć minut przed wybuchem i przez następne trzy tygodnie.

Gdyby nie kilkucentymetrowe szramy po nefrektomii (chirurgiczne usunięcie nerki), splenektomii (usunięcie śledziony) i resekcji części lewego płata płucnego, może nawet nikt by mu nie powiedział, co zaszło. Tak jak długo nie mówiono mu, że Waldek Sujdak, Paweł Brodzikowski i Paweł Szwed nie żyją. To, co wydarzyło się 20 sierpnia 2008 r. ok. godz. 16 czasu afgańskiego, można tylko zrekonstruować z poszarpanych relacji kolegów, boleśnie dosłownych zdjęć, suchych raportów saperskich i urzędowych wniosków powypadkowych.

Część historii można próbować odtworzyć samemu na podstawie filmów, które chłopcy kręcili swoimi aparatami na poprzednich patrolach. Na jednym z nich za kierownicą Humwee siedzi Paweł Brodzikowski. Na pierwszej zmianie w Afganistanie kilku żołnierzy odmówiło jazdy w nieopancerzonych pojazdach. Na ich zmianie dostali już lepiej opancerzone wozy. Amerykanie chętnie je przekazali, bo swoich żołnierzy wysyłali na patrole w znacznie bezpieczniejszych. Polscy żołnierze w Afganistanie też takie mieli dostać. Zakup miał być dokonany w ramach Pilnej Potrzeby Operacyjnej, ale przy polskiej biurokracji pilna potrzeba oznaczała roczne korowody z wyborem wozu. I ostateczne pożyczenie odpowiedniego sprzętu od Amerykanów.

Polityka 18.2009 (2703) z dnia 02.05.2009; Kraj; s. 25
Reklama