W natłoku ważnych oświadczeń związanych z obchodami 4 czerwca, większości mediów umknęło oświadczenie Pawła Sztando, lokalnego działacza PiS z Głogowa, który ujawnił, że zamierza otruć się tzw. dopalaczami. Jak wiadomo, Sejm przyjął niedawno w trybie pilnym ustawę zakazującą handlu dopalaczami, ale działacza z Głogowa zbulwersowały zapowiedzi handlarzy, że zdelegalizowane środki już wkrótce zastąpią w swoich sklepach niezakazanymi produktami o podobnym działaniu.
Zbulwersowany Sztando postanowił wydać temu procederowi walkę i w walce tej chce poświęcić siebie, aby w ten sposób dostarczyć prokuratorom materiału umożliwiającego ściganie handlarzy.
Typowo pisowska zawziętość działacza z Głogowa musi budzić podziw, chociaż rodzi się pytanie, czy zatrucie się przez niego dopalaczami nie będzie przypadkiem na rękę sprzedawcom dopalaczy, których intencją jest właśnie to, żeby ludzie się nimi zatruwali? Pojawia się także kwestia, czy PiS nie będzie na tym eksperymencie stratny? Czy partia ta powinna pchać swoich najlepszych lokalnych działaczy w ramiona dopalaczy? Może koledzy z głogowskiej organizacji partyjnej lub prezes Kaczyński osobiście powinni powstrzymać śmiałka?
Przy okazji warto zastanowić się, jak akcja ta – jeśli zakończy się powodzeniem – wpłynie na samego działacza? Czy po przyjęciu zbyt dużej ilości dopalaczy pozostanie on tym samym człowiekiem, czy środki te nie wykoślawią jego osobowości do tego stopnia, że nie będzie potem chciał z nich zrezygnować? Nie jest tajemnicą, że dopalacze dostarczają organizmowi energii i eliminują potrzebę snu, dlatego zachodzi obawa, że pod ich wpływem może dojść do niebezpiecznego wzmożenia przez Sztandę aktywności i rozpoczęcia przez niego szeregu nowych, nie do końca przemyślanych akcji.