Urodził się Józef Fouché dwieście pięćdziesiąt lat temu, między 21 a 31 maja 1759 r. (historycy podają cztery sprzeczne daty), w małej miejscowości Le Pellerin dwadzieścia kilometrów od Nantes, ale na lewym brzegu Loary, czyli już na pograniczach najbardziej konserwatywnej i katolickiej prowincji Francji – Wandei. Wychowanie miał rygorystyczne. Ojciec, kapitan floty handlowej, kursujący między Bretanią i Karaibami, gdzie miał zresztą posiadłości, najchętniej widziałby go marynarzem, ale wątły i chuderlawy chłopak nie bardzo się do tego zawodu nadawał. Już w wieku dziesięciu lat widzimy go więc w kolegium ojców oratorianów (filipinów). Doszedłszy do pełnoletności, wstępuje do zgromadzenia, w którym powierzone mu zostaje nauczanie nauk ścisłych. Nauczycielem jest wyśmienitym, toteż szybko z prowincjonalnej szkoły oratoriańskiej w Niort przeniesiony zostaje do Saumur, potem do Vendome, wreszcie, w 1787 r., do ekskluzywnego liceum w Arras, uczęszczanego przez dzieci bogatej burżuazji paryskiej.
To już nie Wandea. I Paryż blisko, i pełno wokół robotniczo-górniczych miasteczek, w których wzbiera społeczny protest przeciw skorumpowanym rządom Ludwika XVI. Miasteczko jest małe, wszyscy inteligenci spotykają się więc ze sobą przy najróżniejszych okazjach. Tak poznaje Fouché dwóch zacnych tutejszych obywateli: Łazarza Carnot, a przede wszystkim niejakiego Maksymiliana Robespierre'a, który właśnie przedstawia swoją kandydaturę na deputowanego stanu trzeciego od Stanów Generalnych. Fouché załatwia mu głosy oratoriańskich środowisk. Zaczyna się coraz bliższa przyjaźń i wynikające z niej coraz intensywniejsze zaangażowanie polityczne, na razie bynajmniej nie rewolucyjne.