Pisałem już wielokrotnie, że jestem wielbicielem Jasła. Opromieniła miasto Basia, zaszczycając swoimi w nim urodzinami i dzieciństwem. Wszystko, co z Jasła lub w Jaśle, jest więc dla mnie ważne i godne uwagi. Na przykład dąb. Rośnie sobie oto w Jaśle, w pobliżu Domu Kultury, dąb. Zwyczajny, banalny dąb. Gdzie mu tam do tysiącletnich Bartków spoufalonych z samym Bolesławem Chrobrym. Ledwie siedemdziesięcioletni. Na wiosnę pokrywa się liściem, jesienią sypie żołędziami, które zbierają dzieci i robią z nich dziwaczne żyrafy albo dębowych rycerzyków.
Dąb jak dąb, zdawałoby się, jak setki i tysiące innych dębów. A jednak nie. To ten dąb właśnie przejdzie do historii. Bo oto pani burmistrz Jasła Maria Kurowska wydała nań wyrok śmierci. Nie dlatego, żeby przesadnie zażołędział ulice, utrudniając życie przechodniom, albo zacieniał, co powinno stać w blasku. Nie dlatego nawet, że zielonymi liśćmi jakby propagował partie ekologiczne i Daniela Cohn-Bendita w konsekwencji. Nie! Złożono na drzewo donos, iż posadzone zostało przez niemieckiego okupanta ku czci Adolfa Hitlera. Nikt przedtem nie wiedział, że nazistowskie były żołędzie, pień germański, a liście teutońskie. Pani burmistrz to jednak odkryła i natychmiast śmiało zadecydowała: Nie będzie wraży dąb żołędził nam w twarz. Wyciąć, zabić, unicestwić.
Pani burmistrz pochodzi ze wsi Dąbrówka, zwanej tak nie od żony Mieszka I, ale od lasów dębowych. Być może w jej nienawiści do jasielskiego dębu przejawiają się jakieś freudowskie kompleksy. Nie będziemy jednak dociekać, co się za młodości pani burmistrz wśród dębów w Dąbrówce działo, że aż tak ją emocjonalnie zdeterminowało. Pisał Franciszek Dionizy Kniaźnin:
„Dziewczyna wrzasła:
»Tu ciernie kole,
Tu miłość zgasła,
Pod dębem wolę!