To, że generał Waldemar Skrzypczak wybuchnie, wydawało się tylko kwestią czasu. Nad trumną poległego kapitana Ambrozińskiego powiedział: – Nie urzędnicy wojskowi, biurokracja ma nam mówić, czym walczyć. To my wiemy, czym mamy walczyć, i chcemy, żeby nas słuchano. Zabrano nam kompetencje, zostawiając odpowiedzialność. Czy nadejdzie czas, że ktoś, kto zaniedbał te kwestie, poniesie odpowiedzialność?
Wojsko to struktura zhierarchizowana. Jeśli ktoś jest omijany w hierarchii, to znaczy, że przestaje się liczyć. A takich nieprzyjemnych sygnałów Skrzypczak w ostatnich miesiącach dostawał coraz więcej. Podczas majowej rewolucji kadrowej, kiedy zmieniono miejsce pracy ponad 20 generałów, nikt nie skonsultował decyzji z dowódcą wojsk lądowych, choć większość zmian dotyczyła podległych mu jednostek. – Szef dowiedział się o wszystkim już po fakcie. Widać było, że strasznie go to zabolało – mówi jeden z oficerów z bliskiego kręgu generała Skrzypczaka. Na dodatek jego najbliższy współpracownik, generał Jerzy Michałowski, został odwołany z wojsk lądowych, a na jego miejsce przyszedł zaufany człowiek ministra Klicha – generał Edward Gruszka. Na cytadeli, gdzie urzęduje szef wojsk lądowych, zaczęto mówić, że generał Skrzypczak dostał od ministra opiekunkę.
Mocnym ciosem okazały się również postępowania wyjaśniające prowadzone przez wojskową prokuraturę, w których pojawiało się nazwisko generała Skrzypczaka. Sprawa dotyczy wysłania do Czadu wozów bojowych Rosomak z nowym rodzajem wieży. Jak każdy sprzęt dla wojska, wieża ta powinna przejść drobiazgowe i czasochłonne badania certyfikacyjne. Ale żołnierze czekali na sprzęt. Decyzją generała Skrzypczaka dostali go na czas. Tyle że wieża pojechała bez skończonych badań. Teraz grozi mu za to oskarżenie o przekroczenie uprawnień.