Autobusy czekają, aż wszystkie akcesoria potrzebne do parady zostaną zapakowane. W Berlinie odbywa się Karnawał Kultur. Właśnie tam jadą. Udało się zgromadzić około setki chętnych. Trzeba zabrać wcześniej przygotowane stroje, flagi i beczkę z masą ceramiczną do pomalowania się na miejscu. Ktoś krzyczy: – Glinoludy, odjeżdżamy! Pośpiesznie wbiegają do autokarów.
W autobusach są jeszcze grupą zwykłych osób, które chcą przeżyć przygodę. Każda z nich przygotowała własną kreację. Każda chce jak najlepiej wypaść w obiektywach kamer.
W Berlinie mają do przejścia siedem kilometrów w kolorowym korowodzie tworzonym przez grupy z około osiemdziesięciu krajów. W Polce od dwóch dni pada. Glinolud w ulewnym deszczu traci swój kostium. Z autobusu obserwują niebo.
Rodzi się Glinolud.
W Berlinie jest chłodno, ale nie pada. Oddychają z ulgą. Wkładają na siebie sztywne, wcześniej pomalowane białą emulsją stroje. Na chodnik wytaczają beczkę z masą ceramiczną. Będą się malować. Namaszczać na Glinoludy. Masa jest zimna. Drżą pomalowani.
W tym roku do bolesławieckich Glinoludów dołączyła grupa z wrocławskiego Monaru. Trzymają się razem. Kiedy inne Glinoludy podchodzą do beczek i malują się same, oni przychodzą do swojego byłego opiekuna i inicjatora wyjazdu. Pozwalają się pomalować. Wystawiają do niego swoje twarze, które on gładzi i powleka płynną gliną. Wygląda to jak błogosławieństwo.
Glina schnie. Ściąga twarze i ogranicza ruchy. Niektórzy doświadczają tego pierwszy raz. Zaraz zrozumieją, jak to jest być Glinoludem. Wszyscy, którzy wyschli, poruszają się wolniej, w trochę mechaniczny sposób. Kostium dając inną osobowość, określa zachowanie. Zaraz przybędą fotoreporterzy.
Glinolud się rodzi, kiedy zbiera się tłum fotografów i trzaskają migawki aparatów.