Dzisiaj już mało kto zmartwychwstaje. Markowi Dyjakowi się udało.
Trudno powiedzieć, kim właściwie jest. Żulem i barowym grajkiem – jak sam o sobie mówi. Bardem, polskim Tomem Waitsem – jak chcą wielbiciele. Najbardziej prawdziwym głosem na polskim rynku muzycznym – jak ocenia krytyczka muzyczna, nauczycielka śpiewu Elżbieta Zapendowska. Dyjak to Dyjak – mówią przyjaciele; facet, który żył po bandzie, pił po bandzie, aż dotarł do końca drogi. On też tak czuł. W zeszłym roku na Wielkanoc przymocował do drzewa linkę holowniczą.
Polityka
36.2009
(2721) z dnia 05.09.2009;
Kultura;
s. 50