Archiwum Polityki

Rzucaj, nie podskakuj

Trwają ustalenia, dlaczego na niedawno zakończonych Mistrzostwach Świata w lekkiej atletyce zdobyliśmy aż tyle medali i kto za to odpowiada. Powszechne są opinie, że taka rzecz w ogóle nie powinna się była wydarzyć, choćby dlatego, że nasze tyczkarki nie miały prawa wygrać z Rosjanką Isinbajewą, zaś brązowy medalista w skoku wzwyż Sylwester Bednarek zasadniczo wcale nie powinien startować w berlińskiej imprezie, gdyż wcześniej nie uzyskał minimum kwalifikacyjnego.

Szczególnie bulwersuje przypadek młociarki Anity Włodarczyk, która – jak się okazuje – przystąpiła do imprezy nieprzygotowana, bo wcześniej długi czas trenowała pod mostem, zagrażając życiu i zdrowiu mieszkających tam ludzi. W finale oddała zaledwie dwa rzuty, a mimo to została mistrzynią świata i pobiła rekord świata, co wydaje się nieprawdopodobne i wymaga dokładniejszego zbadania przez różne komisje.

O jej słabej dyspozycji najlepiej świadczy to, że zaraz po pobiciu rekordu świata nabawiła się kontuzji nogi, gdy z radości próbowała podskoczyć do góry. Wskazywałoby to albo na kompletny brak fizycznego przygotowania do okazywania radości na bieżni, albo na to, że radość pojawiła się u Włodarczyk zbyt wcześnie, gdy jej organizm nie był jeszcze w optymalnej formie. Tak czy inaczej wniosek jest taki, że Włodarczyk (podobnie zresztą jak wszyscy inni sportowcy) powinna więcej startować i bić więcej rekordów, a mniej podskakiwać, bo jej dyscypliną nie są skoki.

Władze PZLA także nie potrafią wyjaśnić powodów nagłego lekkoatletycznego sukcesu tłumacząc, że przez lata nie stwarzały przecież specjalnie dogodnych warunków do uprawiania tej dyscypliny. Prawdę mówiąc, nie ma powodu im nie wierzyć. Niedawno z naszymi medalistami spotkał się osobiście premier Tusk, co świadczy o tym, że część odpowiedzialności za sukces bierze on na siebie.

Polityka 36.2009 (2721) z dnia 05.09.2009; Fusy plusy i minusy; s. 86
Reklama