Archiwum Polityki

Wiara, nadzieja, niemoc

Na wieść o ogromnej, wynoszącej 52 mld zł, dziurze w projekcie budżetu 2010 – prawie dwukrotnie większej niż w tym roku – ani nie załamał się złoty, ani giełda. Tzw. rynki finansowe, przynajmniej na razie, nie panikują.

Bo też minister finansów ujawnił jedynie, co i tak było wiadome, że dochody państwa bardzo rozjechały się z wydatkami. Pieniędzy w budżecie będzie niewiele więcej niż w roku obecnym (PKB w 2010 r. ma wzrosnąć zaledwie o 1,2 proc.). Wydatki jednak, w 75 proc. zadekretowane ustawowo, będą rosły o wiele szybciej: zarówno emerytury i renty, jak i pozostałe transfery społeczne, nie mówiąc już o rosnącym koszcie obsługi zadłużenia państwa, sięgającym już 33 mld zł. To jednak tylko w części uzasadnia rozmiary demonstrowanej dziury. Drugą jej przyczyną jest fakt, że minister finansów tym razem wyciągnął spod dywanu to, co wcześniej tam zamiótł. Najpoważniejszej pozycji, czyli wydatków na budowę dróg, nie wytransferował więc do Krajowego Funduszu Drogowego, ale zapisał je w ustawie. Podobnie nie ukrył rosnącego deficytu ZUS, którego komercyjne kredyty i tak przecież musi zwracać budżet.

Takie są fakty, których – gdy na świecie szalał kryzys – rząd wolał nie eksponować. Teraz, gdy sytuacja polskiej gospodarki wydaje się stabilna, minister finansów postanowił trochę postraszyć, pokazując, jak bardzo niebezpieczny jest dziś dług publiczny. Konstytucja zabrania państwu zadłużać się na sumę większą niż równowartość 60 proc. PKB. Już przy przekroczeniu 55 proc. trzeba by gwałtownie ciąć wydatki, więc rząd do tej ściany nie chce się nawet zbliżać. Ale i tak jest już bardzo blisko. Do przyszłorocznego deficytu trzeba przecież dodać skumulowane deficyty z poprzednich lat, finansowane pożyczkami.

Polityka 37.2009 (2722) z dnia 12.09.2009; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 7
Reklama