Archiwum Polityki

Chińczycy szukają skarbu

Chiny ogarnął szał internetowych zakupów. Każdy, kto ma coś do sprzedania, otwiera sklep na portalu Taobao (co po chińsku oznacza „w poszukiwaniu skarbu”). Jest to największy chiński serwis aukcji internetowych. Coś na kształt amerykańskiego eBaya, który również niczego nie sprzedaje bezpośrednio, tylko łączy sprzedających i kupujących. Przygoda Chińczyków z Taobao rozpoczęła się w 2003 r. I choć początki były trudne, bo sześć lat temu 90 proc. chińskiego handlu w sieci kontrolowała firma EachNet, chiński partner eBaya, dziś z portalu korzysta 120 mln użytkowników. Mogą wybierać i przebierać w gąszczu 300 mln produktów. Firma zatrudnia 14 osób, ma dwa magazyny i mnóstwo gotówki. W zeszłym roku zarobiła 15 mld euro. Internetowe sklepy otwierają głównie bezrobotni, emeryci i studenci. Zaś na przykład mieszczący się w prowincji Chekiang Yiwu Industrial and Commercial College dziś przypomina bardziej bazar niż zwykłą uczelnię. Administracja szkoły przyznaje, że jedna czwarta z 9 tys. studentów handluje na Taobao. A na korytarzach częściej słychać szczęk taśmy do zaklejania wysyłanych paczek niż szelest kartek uczelnianych podręczników.

Polityka 38.2009 (2723) z dnia 19.09.2009; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 10
Reklama