Archiwum Polityki

Twarde wodowanie

Zwolnieni stoczniowcy szukają nowego sposobu na życie.

Rząd przeznaczył 26 mln zł na szkolenia dla zwolnionych pracowników stoczni w Gdyni i w Szczecinie. Ale oni nie mogą uwierzyć w koniec swojego świata,więc udają, że się szkolą. Rządowa pomoc przypomina znieczulenie: za chwilę przestanie działać. Gdy pod koniec maja wypowiedzenia otrzymało 3,3 tys. pracowników Stoczni Gdynia, na ulicach miasta przechodnie pokazywali sobie palcami stoczniowców pijanych tak, że spadali z ławek. – Byli tacy, którzy taryfą jechali pod knajpę i mówili: pan tu na mnie czeka – mówi Ryszard Subocz, działacz Solidarności. Strona rządowa się wywiązała. Wielu zwolnionych nie miało jeszcze świadectw pracy, ale odprawy – od 20 do 60 tys. zł – już były na kontach. Pospłacali debety, pokupowali samochody, wyjechali na zagraniczne wczasy. Kilku panów, jak poszło w Polskę, to podobno jeszcze nie wróciło.

Ryszard Subocz przez ćwierć wieku był elektromonterem okrętowym w gdyńskiej stoczni. Pochodzi z Wałbrzycha, kiedyś pracował w kopalni i widział, jak koledzy po przepuszczeniu odpraw chodzili po śmietnikach. Ostrzegał stoczniowców przed wariantem śląskim. Ale niektórzy już się zgłaszają po zapomogi do związków. – Na szczęście tych rozważnych było więcej – ocenia.

Byłych pracowników stoczni gdyńskiej i szczecińskiej rząd potraktował ze szczególną troską. Prócz odpraw zaproponowano im udział w Programie Zwolnień Monitorowanych (PZM). Każdy jego uczestnik może skorzystać z fachowego doradztwa w szukaniu pracy oraz z rozmaitych kursów zawodowych. Budżet PZM wynosi 48 mln zł, w tym 26,4 mln zł na szkolenia. Średnio na edukację jednego stoczniowca wypada 3,3 tys. zł. Z osobnej puli uczestnik programu przez pół roku otrzymuje świadczenie w wysokości do 1,8 tys. zł na rękę (zależnie od wcześniejszych zarobków).

Polityka 38.2009 (2723) z dnia 19.09.2009; Kraj; s. 32
Reklama