Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Ojciec konserwator

Poza Turcją zwycięstwo Gülena uznano za kolejny dowód na niewiarygodność internetowych sondaży. Niewiele osób wcześniej słyszało cokolwiek na temat przywódcy największego (około 5 mln zwolenników) i najbardziej wpływowego ruchu religijnego w Turcji. Ale dla rodaków Gülena jego wybór był wręcz świadectwem potencjału fethullahci, zwolenników jego ruchu. Zachęcił ich do zmobilizowania się i to nie tylko za pomocą myszki i klawiatury.

Podkreślając konieczność edukacji, tolerancji, miłości braterskiej i większej roli islamu w sferze publicznej, a zarazem głośno wyznając wiarę w demokrację, Fetullah Gülen – przekonują jego zwolennicy – stał się twarzą zreformowanego islamizmu XXI w. Wolne społeczeństwa, głosi jego credo, wymagają moralności publicznej, a moralność bez religii przetrwać nie może.

Dla większości świeckich Turków mówienie o Gülenie i demokracji w tym samym zdaniu to smutny żart. Wspomnieć o nim na spotkaniu towarzyskim nad Bosforem to tyle, co popsuć atmosferę i narazić się na wysłuchiwanie wywodów o nowym wcieleniu Chomeiniego i postępującej islamizacji Republiki.

U zachodnich obserwatorów, tych podejrzewających przyjazny Gülenowi rząd premiera Tayyipa Erdoğana o próbę oddalenia Turcji od Zachodu, łatwo o podobne poglądy. „Członkowie ruchu Gülena zawładnęli turecką policją i ministerstwem spraw wewnętrznych. Pod kierownictwem premiera Erdoğana, jednego z najbardziej eminentnych sympatyków Gülena, dziesiątki tysięcy fethullahci spenetrowało turecką administrację”, ostrzegał rok temu Michael Rubin, amerykański neokonserwatysta.
„Jeśli Gülen wróci z emigracji w Ameryce, gdzie dziś przebywa – grozi Rubin – to rok jego przyjazdu do Stambułu może wyglądać tak jak 1979 r.

Polityka 38.2009 (2723) z dnia 19.09.2009; Świat; s. 94
Reklama