Budowany w Chinach od 60 lat socjalizm ma twarz kapitalizmu. Bogactwo przestało być powodem do strachu czy wstydu. Jeszcze czterdzieści lat temu nikt nie chciał wpaść w ręce czerwonogwardzistów, więc cenne przedmioty spuszczano w publicznych toaletach. Dziś okazuje się, że Zhou Haijiang, przedsiębiorca z branży tekstylnej, którego majątek amerykański miesięcznik „Forbes” wycenia na 300 mln dol., był delegatem na XVII Zjazd Komunistycznej Partii Chin, a nawet kandydatem do członkostwa w KC. Inny miliarder, Liu Hanyuan, założyciel koncernu produkującego karmy dla ryb i zwierząt, zasiada w Komitecie Krajowym Ludowej Politycznej Rady Konsultatywnej Chin – najwyższej instytucji doradczej ChRL. Przedstawiciele chińskiej klasy średniej kupują mieszkania, samochody, akcje i wszelkie inne dobra.
Wbogacącym się społeczeństwie prawo własności i jego ochrona stają się ważnym problemem. Uchwalona w 2004 r. dwudziesta druga poprawka do konstytucji ChRL wprowadziła do niej zasadę nienaruszalności prywatnego majątku obywateli i normę prawną: wywłaszczenie możliwe jest wyłącznie w interesie publicznym, na podstawie przepisów prawa i za odszkodowaniem. Trzy lata później chiński parlament przyjął ustawę o prawach rzeczowych, która po raz pierwszy w historii ChRL w sposób tak szczegółowy uregulowała kwestię prawa własności. To pierwszy krok w kierunku opracowania kodeksu cywilnego, którego ludowe Chiny jeszcze się nie dorobiły.
Za czasów Mao takie przepisy nikomu nie były potrzebne. Już w połowie lat 50., w kilka lat po narodzinach ludowych Chin, praktycznie zlikwidowano prywatne przedsiębiorstwa, a chłopom na fali kolektywizacji odebrano nadaną zaledwie parę lat wcześniej ziemię. Po śmierci Mao Zedonga (1976 r.) wprowadzono reformy, które stopniowo nadawały Chinom coraz bardziej rynkowe i kapitalistyczne oblicze.