Archiwum Polityki

PFP

No i na co mi przyszło... Napisałem limeryk:

Nad brzegiem rzeki Bramaputra
Przechadzał się poseł Putra
A choć upał był szczery
Wciąż wymyślał afery
I nie zgolił pod nosem futra.

Napisałem go zaraz po obejrzeniu „Wiadomości” w TVP, zrozumiawszy, że nic już innego nie pozostaje, jak śmiać się z tych polskich polityczno-aferalnych fars, które rozgrywają się na naszych oczach. Słowo farsa jest tu zresztą mocno na wyrost pochlebcze. Nadużyciem byłoby przecież porównywanie naszego narodowego spektaklu do „Mistrza Pathelina”, komedii rybałtowskiej czy commedia dell’arte. Uznać można śmiało, że mamy do czynienia z gatunkiem swoistym i oryginalnym. Nazwałbym go polską farsą przaśną (PFP).

Kilka lat temu wybuchła we Włoszech afera sędziowsko-piłkarska. Paru nieuczciwych arbitrów ustawiało mecze na zamówienie zainteresowanych klubów i potężnych bukmacherów. Całkiem jak u nas? Otóż nie, zupełnie inna bajka. Kiedy klub X chciał kupić zwycięskie punkty, jeden z jego działaczy dzwonił z budki telefonicznej do niczym niezwiązanego z klubem osobnika A, o którym było wiadomo, że często przesiaduje w kawiarni z B, który przyjaźni się z córką sędziego. A nie umawiał się, broń Boże, z B specjalnie na tę okoliczność. Żadnych liścików albo telefonów. Przy okazji przypadkowego spotkania przy cappuccino A podawał B karteczkę z danymi o meczu i cenie, która natychmiast potem zwęglała się w popielniczce. B teraz to już była głowa, żeby natknąć się najzupełniej przypadkowo, w tłocznej uliczce, na C (nadskakiwacza córki). Cóż za piękne spotkanie, jakaż niespodzianka! W wielkomiejskim gwarze, w trakcie dyskusji o ostatnich kochankach Berlusconiego padała drobna dygresja.

Polityka 43.2009 (2728) z dnia 24.10.2009; Stomma; s. 96
Reklama