Na szczęście obyło się bez katastrofy ekologicznej, gdy polski tankowiec osiadł na łotewskiej mieliźnie. „Romanka” była pusta i jest zaledwie tzw. bunkierką, stateczkiem służącym do tankowania innych jednostek, ale po Bałtyku żeglują tankowce nawet sto razy od niej większe. Wożą jeszcze więcej ropy niż pechowy „Prestige”, który w 2002 r. zatonął na Atlantyku i pokrył ropopochodną mazią setki kilometrów hiszpańskich, francuskich i portugalskich plaż, niszcząc unikalne ekosystemy i łowiska. Łatwo zgadnąć, że podobny wypadek na małym i zamkniętym Bałtyku będzie bez porównania groźniejszy, wręcz dla morza zabójczy. Tymczasem ryzyko takiej tragedii jest spore, według Komisji Helsińskiej rocznie po Morzu Bałtyckim przepływa ponad 6 tys. tankowców pełnych rosyjskiej ropy. W następnych latach będzie ich jeszcze więcej. Jak dotąd, najciekawszym pomysłem ograniczenia ruchu tankowców jest propozycja rosyjska, by zbudować na lądzie rurę z Polski do Wilhelmshaven, niemieckiego portu nad Morzem Północnym, którą można by rosyjską ropę pompować, zamiast wozić statkami przez Bałtyk i Cieśniny Duńskie. Co ważne, na razie polski rząd pomysłowi przyklaskuje.