Archiwum Polityki

Żona feministka

Obchodzimy właśnie 91 rocznicę nadania praw wyborczych kobietom w Polsce. Nadal są tacy, którzy twierdzą, że był to prezent za dobre zachowanie na I wojnie światowej. Byłyście, drogie panie, takie grzeczne, tak ładnie opatrywałyście rany, to sobie teraz idźcie podemokratyzować. A figę. Nic nie dostałyśmy w prezencie, to nie bombonierka i kwiatek. Wszystko wywalczyłyśmy, i to przez lata.

Kobiety na całym świecie pracowały na rzecz równouprawnienia kobiet i mężczyzn. W Wielkiej Brytanii najsławniejsza z nich, Emelina Pankhurst, notorycznie lądowała w więzieniu za pikietowanie siedziby władz. W zamknięciu prowadziła strajk głodowy. O jej życie bali się strażnicy i żeby im nie umarła – dopiero byłby skandal – to ją przymusowo dokarmiali, jak przy tuczu gęsi: wpychali po prostu rurkę w gardło i wlewali zupę. Można zobaczyć, jak strasznie to wyglądało, na filmie „Niezłomne” w reżyserii Katji von Garnier. Co prawda historia dzieje się w Ameryce, ale metody przymusu były te same. Panie co chwila słyszały, że są ważniejsze sprawy niż prawo do decydowania o losach państwa. A to wojna wybuchła, a to kryzys ekonomiczny. A emancypacja poczeka, nie pali się.

W dokumentach filmowych z początków XX w. obraz jest przyspieszony jak u Chaplina. Baby chodzą we wszystkie strony, obwieszone szarfami z napisem „Votes for Women”. Czarno-białe klisze nie zarejestrowały ich głosu, domyślamy się tylko, o co chodzi krzyczącym postaciom. Pamiętam za to kolorowy serial „Domek na prerii”, gdzie jeden odcinek poświęcony był szaleństwu gospodyni domowej, która została podstępem wciągnięta w walkę o prawo do głosowania. Natychmiast zaniedbała dziateczki i męża, a nawet psa.

Polityka 49.2009 (2734) z dnia 05.12.2009; Kultura; s. 58
Reklama