Powszechnie wiadomo, że mężczyźni w średnim wieku miewają niedorzeczne idee, a Antoni Kasztelnik właśnie przekroczył czterdziesty rok, stał się zamyślony, z czegoś niezadowolony i ciągle by tylko z żoną rozmawiał o ruchomych obrazach. Natomiast kobiety w tym wieku cenią stabilność i pozycję społeczną, więc Józefa prosiła męża, żeby wybił sobie z głowy fanaberie. O ile Antoniemu tak dalece znudziło się mięso, niech otworzy kwiaciarnię, ale nie kinematograf. Rodzina władała obszarem ziemi blisko żywieckiego rynku, część placu przeznaczyła już w darze pod miejską szkołę, a na reszcie niech rosną buraki, i basta.
Tym sposobem, prostując mężowskie ścieżki, w 1906 r. Józefa Kasztelnik wyjechała do swoszowickich wód dla podreperowania zdrowia, a wróciwszy do Żywca w miejscu buraków zastała jednak budynek teatru elektrycznego Urania.
Kasztelnik liczy publiczkę
Były mistrz masarski Antoni Kasztelnik nabrał zwyczaju stawania w odrzwiach swego kinematografu przed popularnymi seansami i taksowania publiczności. Nosił czarny surdut, kołnierz na sztorc, powściągliwie kłaniał się wchodzącym. A w oczach musiał mieć inny, obok kinematografu, ważny wynalazek epoki nowoczesności, mianowicie aparat do prześwietleń ciała ludzkiego promieniami X pana Wilhelma Roentgena, bo bezbłędnie odławiał gapowiczów.
Ruchome obrazy w Żywcu, jak na świecie, kształtowały już wyobraźnię mas. Ach, Mia May w dramatycznym tasiemcu „Władczyni świata”! Potem boska Mary Pickford, walkiryczna Brigitte Helm, nasza polska Pola Negri oraz nasza węgierska Lya de Putti z zabójczą koafiurą ŕ la bubikopf. Rudi Valentino o zamglonym oku, żywiecki chłopak Igo Sym, smutno-zabawny Keaton.