W Polsce prawie 3 mln osób żyje poniżej statystycznej granicy minimum socjalnego, a drugie tyle do tej granicy się zbliża. Mamy długotrwałe wysokie bezrobocie i rekordowo zaniedbaną wczesną edukację dzieci. Mimo niezliczonych akcji społecznych rośnie liczba tych, które trafiają do domów dziecka. Po opuszczeniu takich domów zwykle pozostają na garnuszku państwa.
Komisja Europejska wylicza: aż 80 mln mieszkańców bogatej Europy żyje poniżej granicy ubóstwa, kryzys spycha w przepaść kolejnych obywateli. Jedna czwarta z nich to dzieci. Prawie co dziesiąte spośród nich mieszka w Polsce. Ale ostrzeżeń z Brukseli nie słychać w Warszawie. Kryzys gospodarczy dynamicznie zmienia sytuację. Jeszcze w 2008 r. jedna pracownica socjalna z warszawskiej Pragi Północ miała pod opieką 160 rodzin z problemami (w Wielkiej Brytanii taki pracownik zajmuje się maksymalnie 15 rodzinami). Dzisiaj ma już 200, nie nadąża wypełniać druków na zasiłki. O pracy socjalnej, o którą woła UE – nie ma mowy.
Co ty wiesz o biedzie?
O polskiej polityce społecznej można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że włącza swoich klientów do życia społecznego. Pozwala za to tkwić w nałogach, utrwala, mówią specjaliści, deficyty. I jest przerażająco kosztowna. Zanim zaczął się kryzys, na świadczenia socjalne gminy wydawały rocznie 2 mld zł.
Oto najświeższy przykład spod Bydgoszczy. Urzędnicy gminni i powiatowi miesiąc temu odebrali bezrobotnej matce dwójkę dzieci. Synowie nie mieli butów, więc wstydzili się chodzić do szkoły. Tylko dom dziecka, zdecydowali urzędnicy, dopilnuje, by skończyli podstawówkę. Więc podatnik będzie płacił 5 tys. zł miesięcznie za pobyt chłopców w placówce, za ich rozpacz z powodu rozłąki i traumę, która nie pomoże im w przyszłości.