Janek Komandos wpadł służbowo do pokojów i znowu kazał bezdomniakom umyć okna w pensjonacie w Ursusie powołując się na ojca Bogusława, który uważał, że depresja jest rezultatem zbyt długiego leżenia w łóżkach i niemycia okien, butów i podłóg. Święta, tłumaczy przy myciu okien Król Zulusów; za rogiem akurat ktoś wali młotkiem w blachę jak w dzwon i syczy spawarka, Bóg się rodzi.
Ojciec Bogusław
chciał kupić ziemię na Kubie, otworzyć tam pensjonat dla bezdomnych, taki jak w Ursusie, polecił paniom z sekretariatu połączyć się w tej sprawie z ambasadą kubańską, jednak przygotowani na wszystkie pytania urzędnicy Fidela Castro odpowiedzieli, że ziemia w ich kraju jest już zajęta. To nic, powiedział Ojciec zadowolony z fermentu, jaki wywołał w ambasadzie, bo lubił być bohaterem dnia, biegał po pensjonacie mówiąc, że żadnej Kuby nie będzie, otwierał okna w dusznych pokojach, schylając się pod łóżka ujawniał brudne skarpetki jako symptomy depresji bezdomniaków. Krzyczał, że wywali z pensjonatu na zbity, ale wiedzieli, że oddziałuje wychowawczo; kiedy były górnik Stefan przed Wielkanocą miał paniczny tydzień i zamiast rezurekcyjnych śpiewał hymny rezerwistów, Ojciec wywalił go, a dwa dni później, gdy Stefan się skruszył, przyjął z powrotem.
Zanim zachorował, ojciec Bogusław też bywał choleryczny, łykał tabletki nadciśnieniowe, jednak gruźlica podziałała na niego jak turbina parowa na okręt i żeby się ukoić, Ojciec musiał palić czerwone marlbora. Jako zakonnik miał uprawnienia do celebrowania mszy i mówił: byłoby przepięknie, gdybym mógł wyłaniać się na ołtarz spod ziemi, na specjalnej platformie, odziany w purpurę i złoto. Dobre, mówiła na to pani Ada, wicedyrektorka pensjonatu dla bezdomnych pod wezwaniem św.